NEW MODEL ARMY
Winter
2016
Omawiając płytę Between Dog And Wolf z 2013 roku (jej post scriptum, utrzymanego w identycznym klimacie Between Wine And Blood z tylko sześcioma nowymi kawałkami nie recenzowałem) pisałem o pewnej zmianie stylistycznej, jaka się dokonała w obozie New Model Army. Justin Sullivan wyraźnie mówił, że panowie chcieli zrobić coś nowego, czego jeszcze w ich twórczości nie było, i to się w pełni udało. Miejsce rockowej ekspresji i punkowych hymnów zajęła transowa, dopieszczona aranżacyjnie, nostalgiczna muzyka z dominującą rolą wybijanego przez perkusję rytmu i dudniącego basu. Na nowym krążku miało być inaczej, zespół zapowiedział powrót do mocniejszego, bardziej wyrazistego grania, do surowych, postpunkowych klimatów. I to również poniekąd się udało. Poniekąd, bo album Winter to płyta nierówna, oferująca zarówno kawałki w starym stylu, z początku 36-letniej kariery, jak też kompozycje nijakie, sprawiające wrażenie odrzutów z ostatnich sesji. Fani się pewnie oburzą na takie stwierdzenie, ale każdy ma prawo do własnej opinii.
Przesterowany bas i głęboki śpiew Sullivana pojawia się w otwierającym całość Beginning, ale ten najdłuższy na płycie, 7-minutowy utwór stopniuje napięcie, rozwija się od mrocznego początku aż po epicki, psychodeliczny finał i jest jednym z ciekawszych w zestawie. Później mamy już dobrze znane, rockowe granie, chwilami można tu nawet przywołać Thunder & Consolation, wielki klasyk z lat 80., a to już spory komplement. Jest czad, siła i moc, może tylko nieco gorzej z wyrazistością piosenek. Punkowy Burn The Castle z wokalem na krawędzi krzyku broni się energią i nośnym refrenem, tytułowy Winter intryguje zaaranżowanym z symfonicznym rozmachem przełamaniem w środku, z kolei oparty na basowym riffie bluesujący Drifts jest niczym żywcem wzięty z poprzedniej płyty. Tę pierwszą, znakomitą część albumu efektownie zamyka kapitalny, zróżnicowany rytmicznie Born Feral z plemienną perkusją w finale. Zupełnie inaczej wyglądają bezbarwne kawałki z drugiej, bardziej wyciszonej i balladowej części wydawnictwa. Są tu tylko fajne momenty, jak gęsta rytmika w singlowym i zaskakująco mrocznym Devil czy rozpędzona melodia w postpunkowym Weak And Strong, ale gdyby ten godzinny krążek trwał o 20 minut mniej, byłby bliski ideału. Zwłaszcza, że bliskie ideału jest jego bardzo naturalne, lekko przybrudzone brzmienie, z surowymi gitarami i wyeksponowanym wokalem (to istotne, bo teksty też są ważne, dotykają bieżących spraw, jest poruszony m.in. temat uchodźców i wojennych zagrożeń). I jeszcze jedno – brzmienie jest pozbawione komputerowej sztuczności, co w dzisiejszych czasach nie trafia się często.
Na koniec dodam, że wokalista „bez zęba na przedzie” czyli Justin Sullivan bardzo lubi nasz kraj i regularnie go odwiedza. Grupa niedawno zakończyła trasę po Polsce prezentując w 6 miastach swoje „zimowe” utwory, które na żywo bronią się jeszcze lepiej. Winter to bardzo solidny album, choć nieco za długi, który z każdym następnym przesłuchaniem pozwala odkryć coś nowego i lepiej „wchodzi”. Kapela wróciła do surowego rocka, co uważam za dobry ruch, lecz wcale nie rezygnuje z pewnych eksperymentów oferując zróżnicowaną nastrojowo muzykę z bogatym drugim planem (polecam słuchawki).