Po trzech kolejnych remisach i dwóch ligowych wpadkach, bo nie można inaczej określić straty punktów z Villarrealem i Las Palmas, madrytczycy mieli szansę zrehabilitować się przed własną publicznością. Zwycięstwo nad Eibarem było nie tylko obowiązkiem ekipy mającej mistrzowskie aspiracje, lecz należało zagrać aktywnie i przekonująco, bo czas pomyłek się skończył, a rywale do tytułu punktują regularnie. Należało pokazać, że Real to drużyna, a nie tylko zlepek piłkarskich indywidualności, bo takie wrażenie dominuje na starcie rozgrywek. Los Blancos nie wyglądają na dobrze przygotowanych do sezonu i niemiłosiernie męczą się w każdym spotkaniu, co wcale nie wystawia dobrego świadectwa pracy Zinédine’a Zidane’a. Dzisiaj miało być zupełnie inaczej, chociaż Królewscy nie mogli zagrać w optymalnym składzie (Marcelo, Casemiro, Modrić i James są kontuzjowani, zaś Ramos dosał wolne od trenera – co akurat przy obecnej formie i rozkojarzeniu Hiszpana raczej nie jest osłabieniem ekipy). Miało być, ale nie było. Królewscy znów od pierwszych chwil pokazywali swoje najgorsze oblicze, a zanim się zorientowali, że są na boisku a nie na wakacjach, już przegrywali. W 6 minucie Fran Rico trafił głową, a ten zimny prysznic wcale nie zadzialał na gospodarzy. Dalej byli leniwi i schematyczni, a pierwszy celny strzał oddali dopiero w 17 minucie. Był to gol Bale’a po dograniu Ronaldo, jednak to nie zmienia oceny meczu. Na następne celne uderzenie trzeba był czekać kwadrans, i to tyle jeśli chodzi o pierwszą połowę. Tragiczną w wykonaniu Królewskich. Benzemy nie było na boisku – nie biegał, nie walczył, nie uczestniczył w żadnej groźnej akcji (jego gra to obraza dla tej koszulki, tego stadionu, dla kibiców i ducha madridismo), Isco podobnie, Carvajal grał bojaźliwie i głównie do tyłu, i tak dalej. Szkoda czasu na wymienianie. Real Zidane’a gra gorzej od Realu Ancelottiego i Beníteza (notabene po 7 kolejkach Primera División Zidane wyrównał ligowy start Beníteza – ciekawe, czy skończy tak jak Hiszpan). Słabe wyniki to nie wina silnych rywali – wprawdzie Eibar odniósł już trzy zwycięstwa w tym sezonie (z Valencią, Granadą i Sociedad), a nawet urwał punkty Sevilli, ale to nie jest przeciwnik mający prawo sprawić problemy Realowi w formie. Tylko że podopieczni Zizou nie są w formie – gubią piłki, marnują proste podania, a przede wszystkim grają bez żadnego pomysłu i bardzo, bardzo wolno. Mecze Ekstraklasy są szybsze. Wczoraj Legia w 5 minut oddała więcej strzałów niż madrytczycy w 45.
Po zmianie stron za Benzemę na boisku zameldował się Morata i Real zaczął wreszcie grać w jedenastu (albo w dziesięciu i pół, bo nadal pozostał Isco). W 53 minucie znakomitą okazję przestrzelił Ronaldo, minutę później trafił Morata, ale był na minimalnym spalonym, zaraz potem kolejną akcję spartolił Isco, następnie Bale uderzył w słupek. Coś zaczęło się dziać i mecz wyglądał tak, jak powinien od pierwszej minuty. Co z tego, skoro pary starczyło tylko na kwadrans, potem królewicze się zmęczyli i oglądaliśmy tradycyjne walenie głową w mur – wrzutki, wrzutki i jeszcze raz wrzutki. Chłopaki nadal mało biegali ale wiele mniej przebiegniętych kilometrów od przeciwnika to w Madrycie norma (podobno mamy nowego trenera od przygotowania fizycznego), a gdy Real nie biega – Real nie wygrywa. Zabrakło intensywności, pomysłu, chęci… Zero gry kombinacyjnej, pressingu, polotu. Nie wiem, jaki pomysł ma Zidane na tę drużynę (jeśli to można nazwać drużyną). Chyba podobnie jak jego mentor Ancelotti nie ma żadnego.
Ciekawe, co tym razem Zidane powie na konferencji. Że jest zadowolony z Benzemy i Isco? No z pewnością, to duża sztuka niczym Houdini zniknąć na boisku. Że rywal trudny? Nie był trudny, nie pokazał niczego wielkiego poza dobrą konstrukcją akcji, ale na tle takiego Realu to i Legia by wypadła jak wirtuoz. Że zabrakło mocnego wejścia? Zabrakło, tak samo jak ostatnio w każdym spotkaniu i trener nic z tym nie umie zrobić. Że nie ma się co martwić? No nie ma…, właśnie przegraliśmy ligę, która zapewne po raz tysięczny pójdzie do Barcelony lub pozostanie u innego madryckiego klubu (w którym widać zaangażowanie, pasję, walkę), ale nie ma co płakać, może lepiej pochwalmy chłopaków, że w tym październikowym upale i do tego w niedzielę w ogóle chciało im się wyjść na boisko… Oddali nawet 4 celne strzały na bramkę Eibaru, wow! No comment. Po rekordzie zwycięstw Zidane idzie po kolejny – rekord remisów. Królewscy może powalczą o obronę Ligi Mistrzów (jeśli wyjdą z grupy), bo La Liga jest dla nich za silna.
Minus meczu: Benzema, Isco