Jak gra Real to wiadomo, że będą nerwy. Dzisiaj były podwójne, bo nie tylko na Bernabéu przyjechał Villarreal, czyli dość solidny zespół, z którym madrytczycy rok w rok tracą punkty, ale też ewentualne zwycięstwo pozwalało Królewskim pobić rekord wygranych ekipy Guardioli. Rekordu nie było, Real sobie nie poradził i stracił punkty po raz pierwszy w tym sezonie, bo zagrał słabiutko – to akurat nie po raz pierwszy, lecz tym razem naprzeciw Blancos stanął dobrze zorganizowany przeciwnik, a nie leszcze do ogrania jak dotychczas. Real Zidane’a nie oferuje nic w ataku, jest tak słaby, że aż przykro patrzeć i szkoda czasu na pisanie o tym. Piszę co tydzień i wciąż te same błędy są powielane. Tu nawet nie chodzi o stratę punktów, tylko o fakt, że ta drużyna jest niereformowalna. Gra wolno, schematycznie, nudno, i notorycznie przesypia pierwszą połowę. Znów będzie szukanie wymówek, będzie mowa o trudnym rywalu (dla takiego Realu to i Legia będzie trudnym rywalem), o tym że nie można zawsze wygrywać, itd. Nie można, ale trzeba choć próbować, a nie ruszać się jak muchy w smole.
Villarreal był do ogrania. Nie zagrał niczego wielkiego w Madrycie. To po prostu Real jest porażająco słaby. Osławione BBC wreszcie w komplecie i co oferuje? Kompletną bezradność w ataku. Żadnego pomysłu, nawet przebłysków gry, za którą można pochwalić. Nieporadność, niedokładność i brak ruchu. Wyczekiwanie na błąd rywala. Tak się nie gra, panowie. Real niby miał mecz pod kontrolą, lecz nic z tego nie wynikało, a wystarczył błąd Ramosa tuż przed przerwą i zrobiło się 0-1. Sergio zagrał piłkę ręką, a rzut karny wykorzystał Bruno. Który to już raz rozkojarzenie kapitana kosztuje Real stratę bramki. Ramos zrehabilitował się tuż po przerwie, bo po rzucie rożnym strzelił gola na 1-1, a gospodarze wreszcie zaczęli coś grać. W 5 minut zrobili więcej niż przez całe 45. Było to jednak walenie głową w mur. Zidane zbyt długo zwlekał ze zmianami, a w końcu zdjął szarpiącego Bale’a zostawiając na boisku najgorszego w spotkaniu Ronaldo. Nie pamiętam tak źle grającego Portugalczyka. W takiej formie zasłuży co najwyżej na ołowianą piłkę, bo na pewno nie złotą. Ale nie on jeden grał źle, zawiodła cała ekipa. To nie jest dobrze przygotowany zespół. Z całym szacunkiem panie Zidane, ale gdzie walka od pierwszej minuty, gdzie ambicja tej ekipy, gdzie gryzienie trawy, pressing, bieganie zamiast człapania, gdzie porywające akcje, wymiany piłek i soczyste uderzenia, jakie oglądamy w skrótach wielu mało znanych drużyn z La Liga, Premier League, Serie A czy nawet Ligue 1. W naszpikowanym gwiazdami Madrycie tego nie ma. A wszyscy żyją w matriksie 16 wygranych i nieomylności Zizou, bo ten wygrał Ligę Mistrzów. Wygrał, ale jego drużyna gra bardzo, bardzo źle. Dotąd udawało się wygrywać, bo rywale kiepscy, ale balonik pęka. Benítez też miał dobry start i przewagę nad Barceloną, a potem było 0-4. Dzisiaj na czterech golach chyba by się nie skończyło…
Co dalej? Pewnie nic. Będą głupie tłumaczenia, że rywal był wymagający, że brakło szczęścia, itd. Owszem, były szanse po przerwie, ale za słabe i za mało. Trzeba było grać 90, a nie tylko 45 minut. Jeśli chłopaki się nie obudzą i nie zaczną grać w piłkę, a nie tylko statystować na boisku i robić dziesiątki wrzutek (jak za Carlo), to już w sobotę przegrają z Las Palmas i stracą prowadzenie w tabeli. I będzie wielki wstyd. Może wtedy ktoś się obudzi, że nie jest tak różowo, że BBC to melodia przeszłości, że trzeba było się jednak wzmocnić latem i kupić kogoś z jajami w miejsce leniwych panienek (czytaj: wypalonych gwiazdeczek). Jaja powinien mieć też trener i posadzić marnującego każdą akcję Ronaldo, a wpuścić kogoś kreatywnego, szybkiego, choćby Asensio. Nawet Nacho mógł wejść do ataku, na pewno grałby lepiej od Portugalczyka. Z taką grą nie będzie mistrzostwa. Nic nie będzie. Ale cuda się zdarzają więc może i Real się ogarnie, a Zizou przestanie bredzić, że jest super. Nie jest.
I jeszcze jedno. Zinédine Zidane był asystentem Carlo Ancelottiego i jak na razie powiela jego błędy. Nie boi się rotować składem (aczkolwiek nie zawsze trafnie – dzisiejszy brak Modricia nawet na ławce trudno wytłumaczyć) lecz Real Francuza jest tak samo bezbarwny jak ten Włocha. Carletto w swoim drugim sezonie też zaczął serią 22 wygranych, a potem frajersko tracił punkty i skończył z niczym. Od czego zaczął trwonić przewagę nad Barceloną? Od 1-1 z Villarrealem na Bernabéu! Potem była kolejna strata. Nie chcę być czarnowidzem, ale jutro Real gra z Las Palmas, i jeśli tam straci punkty (a straci na pewno, jeśli zagra tak słabo jak w Madrycie), analogia będzie aż nadto widoczna. A teraz nie piszę już więcej, bo po kopaninie w Madrycie czas obejrzeć mecz Barcelony z Atlético – dwóch drużyn, które oferują jakość, potrafią grać w piłkę, dryblować, celnie podawać, wychodzić na pozycję i stworzyć porywający piłkarski spektakl. Idę o zakład, że tam w kwadrans wydarzy się więcej niż w 90 minut na Bernabéu.
Minus meczu: Cristiano Ronaldo