REAL-SPORTING 2-1 Fartowna wygrana na starcie Ligi Mistrzów

Real Sporting CP 2-1 Liga Mistrzów 2016/2017   Aktualny mistrz Europy mierzy wysoko – w jubileuszowej, 25-tej edycji Ligi Mistrzów Real chce zostać pierwszą drużyną, która obroni tytuł. Aż trudno uwierzyć, że nikomu dotychczas to się nie udało. Najpierw jednak trzeba pokazać klasę w rozgrywkach grupowych, które dzisiaj madrytczycy zainaugurowali w Madrycie podejmując Sporting, macierzysty klub Cristiano Ronaldo. Miało być pewne i wysokie zwycięstwo, bo inaczej po prostu nie wypada, jeśli ma się takie ambicje i taką historię, a rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Real Zidane’a wygrywa, ale niemiłosiernie męczy się z każdym rywalem. Nawet z takim, którego powinien rozjechać. Powinien w teorii, ale to na boisku trzeba coś wielkiego pokazać, a nie tylko wystawić wielkie nazwiska. Real dzisiaj wygrał, ale bardzo szczęśliwie, bo to Sporting był lepszy.
   Na tle wczorajszej finezji i pełnego polotu koncertu Barcelony (7-0 z Celtikiem) gra Realu jest strasznie toporna. Wszystko powoli, do boku i w tył, na zasadzie „ja do ciebie do przodu i ty do mnie do tyłu”, zero gry kombinacyjnej, wielka dziura między formacjami. Naprawdę ciężko to oglądać. Niby dobrzy zawodnicy, a zero techniki, zero pomysłu, zero płynności, zero składnych akcji. Nawet jeśli ktoś popisze się świetnym zwodem, to i tak zaraz dogra do tyłu i nie posuwa akcji do przodu. Nudno, wolno i schematycznie, tak gra Real Zidane’a. Jak reprezentacja Polski w drugiej połowie meczu z Kazachstanem – nasi mieli nazwiska, ale nic nie grali, tamci za to atakowali dużą liczbą graczy, dużo biegali, mieli zapał, dokładność, szybkość i wiarę. W Madrycie Królewscy w swoim stylu przespali pierwszą połowę nie potrafiąc zrobić kompletnie nic. Klepanie w bok i do tyłu, czasem długa piłka, do której i tak nikt nie dojdzie, bo zwykle jest niedokładna, a i z przodu nie ma komu zawalczyć, bo tam sami emeryci. Nie widać było chęci do walki, zaangażowania, pressingu, biegania, ruchu bez piłki, jakiejkolwiek żywotności z przodu. Nic. O zgraniu nie wspomnę, bo piszę o tym co tydzień. Jakim cudem ci gracze trenują razem codziennie, a na boisku w ogóle się nie rozumieją? Ile jeszcze będziemy oglądać to badziewie i udawać, że wszystko OK? Taka gra to wstyd i żenada. Co chwila powinien sunąć atak na bramkę Patrício, tymczasem 27 minut minęło, zanim madrytczycy oddali pierwszy strzał (Sporting zrobił to w drugiej minucie), i przed przerwą było to – uwaga – jedyne celne uderzenie. To wystarczy za komentarz. Nie wiem, kto musi przyjechać na Bernabéu, by Real przeważał w środku pola, by był technicznie lepszy. Może jak pojawi się Legia, to jednak Real zaznaczy swą przewagę, ale o pieniądze się nie założę…
Po zmianie stron było jeszcze gorzej, bo w 47 minucie gola strzelił Bruno César i zrobiło się 0-1. Czy Real ruszył do przodu, przyspieszył grę? Nie, nic z tych rzeczy, nadal rządzili Portugalczycy i stwarzali kolejne okazje. Ożywienie gry Blancos nastąpiło dopiero wtedy, gdy za Bale’a zameldował się Lucas, a najgorszego na boisku, grającego z workiem kartofli na plecach Benzemę zastąpił Morata. Wreszcie coś się zaczęło dziać, lecz prawdziwe ataki obejrzeliśmy w ostatnim kwadransie, gdy za bezproduktywnego Kroosa wszedł James. Trzech najlepszych swoich ludzi Zidane wpuścił dopiero na ostatnie minuty! Dwa dobre uderzenia oddał Carvajal, w 82 minucie Ronaldo zaliczył słupek, ale wciąż trudno było powiedzieć, że Real grał dobrze, że był lepszy od rywala. Decydująca dla losów meczu sytuacja miała miejsce w 88 minucie. Rzut wolny z ponad 20 metrów, który na kapitalną bramkę zamienił Cristiano Ronaldo. Nie było go widać, nie jest jeszcze w optymalnej dyspozycji po kontuzji, ale dał drużynie to, co trzeba – impuls do walki. Strzelił idealnie, w samo okienko. Uderzył w stylu… Messiego. Nie siłowo, nie opadającym liściem, tylko technicznie i precyzyjnie. Zostało niewiele czasu, ale drużyna dostała sygnał, że można to wygrać. I wygrała. W ostatniej akcji spotkania bardzo aktywny James idealnie dośrodkował, a Morata mocną główką uratował Królewskim 3 punkty. Brawo dla strzelca, brawo dla podającego i brawo dla Realu, że walczył do końca i mimo słabej gry potrafił wygrać. Tylko dlaczego grał jedynie przez ostatni kwadrans?
Ufff, co tu można dodć? Było blisko kompromitacji i upokorzenia. Real nie ma prawa tracić punktów u siebie ze Sportingiem. Przy całym szacunku dla rywala, bo Portugalczycy są zgrani i rozegrali dobre zawody, to Real zawalił. To Real grał bardzo, bardzo źle. Benzema w takiej dyspozycji nie powinien być na boisku, ani nawet na ławce. Najlepiej gdzieś poza Madrytem… Pomocnicy muszą wykazać więcej pomysłowości i determinacji. Dzisiaj wniósł ją James, którego Zidane nie docenia i uparcie zostawia poza składem. Tak czy inaczej trzeba szybko poprawić tę apatyczną i zachowawczą grę, bo to zwyczajnie nie przystoi królewskiemu klubowi. Tylko że piszę to co tydzień, a poprawy nie widać. Przy takiej postawie madrytczyków jak dzisiaj, za dwa tygodnie na Signal Iduna Park w Dortmundzie Borussia zrobi z Realu miazgę. Nie dlatego, że wygrała dziś z Legią 6-0, bo to nie taki znów wyczyn. Dlatego, że ma dynamicznych, żywiołowych, dużo biegających zawodników i gra szybki, ofensywny futbol, kompletną odwrotność tego, co prezentują Królewscy. Panowie, obudźcie się, nie zawsze będziecie mieć farta. Trzeba po prostu grać lepiej. Przecież potraficie. Potraficie?


Plus meczu: James
Minus meczu: Benzema

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: