HATEFUL EIGHT
Nienawistna ósemka
2015, USA
western, reż. Quentin Tarantino
Zastanawiałem się, czy w ogóle pisać o nowym filmie Quentina Tarantino. W celach poznawczych staram się raczej opisywać filmy mniej znane, a nie te, o których napisze lub napisał już każdy. Z drugiej strony kiedyś znajomy pytał mnie, dlaczego unikam wielkich produkcji, bo chciałby wiedzieć co myślę. Niby może spytać… ale rozumiem, co miał na myśli. Prowadząc blog o filmach nie należy odpuszczać filmów o największej oglądalności. Więc i o Tarantino krótko wspomnę nie mądrząc się zanadto, oraz może nadgonię inne opuszczone megaprodukcje.
Tarantino to Tarantino – ma wielkie grono bezkrytycznych fanów i niewielkie przeciwników. Mnie bliżej do tej pierwszej grupy, lecz staram się zachować umiar i w zachwytach, i w krytyce. Z jednej strony wiem, czego się spodziewać, więc nie będę narzekał na rzeczy oczywiste; z drugiej nie zamierzam akceptować i wychwalać tego, co mi nie podchodzi. A Nienawistna ósemka podchodzi mi średnio. Jeden western wystarczy i akurat Django 4 lata temu był strzałem w dziesiątkę. Działo się tam wiele i do tego ciekawie. Ósemka to zaledwie popłuczyny po tamtej produkcji. Wlokące się niemiłosiernie dialogi przykrywają pustkę scenariusza, bo poza tym przez pierwszą część filmu na ekranie nie dzieje się dosłownie nic. Ja wiem, że taki jest Quentin i trzeba go brać z dobrem inwentarza, a finałowa rozwałka to wszystko wynagrodzi, lecz najpierw trzeba do tego finału dotrwać. Nie jest to proste.
Film przypomina teatr, cała fabuła (poza 20-minutową sekwencją z jadącym dyliżansem) toczy się w jednym pomieszczeniu, gdzie zgromadzono osiem osób o niejasnych intencjach. Samozwańczy szeryf, dwaj łowcy głów, jedna zbiegła przestępczyni i czterej nieznajomi pragnący ją odbić. Siedzą w górskiej chatce starając się przeczekać zamieć, rozmawiają o niczym, a widz czeka, czeka aż z tej jalowej gadaniny coś wyniknie, i pod koniec drugiej godziny ma prawo się niecierpliwić. Co za dużo, to niezdrowo. Krytycy będą się spuszczać nad artyzmem mistrza, grą znanych i doświadczonych aktorów, a ja nie widzę tu pomysłu, wszystko to jest zrobione na siłę, bez polotu, niczym nie zaskakuje, a chwilami wręcz nuży. Oczywiście da się wyłowić wiele smaczków – to jakiś celny tekst czy cięta riposta, to subtelne nawiązanie do własnych dzieł, do tego niesamowita scenografia, klimatyczne kadry, ale to w końcu Tarantino, facet umie robić filmy i nawet nudne sceny realizować w intrygujący sposób ubarwiając je takimi duperelami. Umie też pisać pokręcone scenariusze, tylko że tym razem przesadził. Po raz kolejny wskrzesza martwy gatunek, robi to w sposób statyczny i powiela sam siebie. Liczę, że wreszcie porzuci konwencję westernu i zrobi coś na miarę swego geniuszu, gdzie nie trzeba będzie wyławiać tych wszystkich drobiazgów, bo sama fabuła nas rozwali. Nienawistna ósemka wynudziła mnie niemiłosiernie. Dzięki klasycznemu finałowi nie żałuję seansu, lecz nie jest to pozycja, do której będę wracał tak, jak do innych filmów Quentina. Tamte były po prostu lepsze.