JOE BONAMASSA
Blues Of Desperation
2016
Młody amerykański gitarzysta i wokalista bluesrockowy Joe Bonamassa ma w Polsce spore grono zwolenników. Od genialnego krążka Driving Towards The Daylights sam do nich należę i z przyjemnością recenzuję jego kolejne wydawnictwa. Problem w tym, że nie chcę wciąż tylko powielać własnych słów, a kończą mi się pomysły na opisywanie takich samych płyt. Tę najnowszą zapowiadano jako najbardziej zróżnicowany i najodważniej zrealizowany krążek w jego dotychczasowej karierze. „Chcę, żeby ludzie usłyszeli jak ewoluuje muzyka, którą gram. Chcę być postrzegany jak artysta, który nie spoczywa na laurach, nie żyje tylko i wyłącznie swoimi osiągnięciami z przeszłości ale ciągle idzie do przodu, dba o to, żeby jego muzyka rozwijała się i wciąż utrzymywała się na jak najwyższym poziomie”. Poniekąd artysta dotrzymał słowa – Blues Of Desperation zawiera solidną porcję dojrzałego rocka wyrastającego z korzeni klasycznych, bluesowych brzmień, ale w zasadzie tak jest na każdej płycie Bonamassy. Facet nie schodzi niżej pewnego poziomu, oferuje mięsiste brzmienie i genialne solówki. Jednak od kiedy zaprzestał umieszczania coverów i oferuje wyłącznie autorskie utwory, chyba nie do końca przekonuje. Tak było na poprzednim krążku Different Shades Of Blue, podobnie jest teraz, choć z pewnością znacznie lepiej niż 2 lata temu. Więcej tu utworów z jajem, do których warto wracać.
Każdy lubi co innego. Doceniam pewną różnorodność wydawnictwa, jednak nie rusza mnie akustyczne pitolenie (The Valley Runs Low czy Livin’ Easy – co nie dziwi, w końcu panowie nagrywali w stolicy country Nashville) ani typowe staromodne bluesisko (What I’ve Know For A Very Long Time), jakich wiele na setkach albumów. Przeboleję przeciętny You Left Me Nothin’ But The Bill And The Blues, bo jest soczysty i zagrany z werwą, choć tu już lepiej wypada żywiołowy opener This Train. Ale tym, co robi ten album, są długie utwory z genialnymi partiami gitary. Improwizacje w No Good Place For The Lonely czy How Deep This River Runs (świetne chórki) to miód na uszy każdego fana blues rocka, zaś utwór tytułowy z orientalizmami, elementami psychodelii i wręcz floydowskimi zagrywkami to rzeczywiście świadectwo wspomnianego wcześniej rozwoju artystycznego muzyka. Jest jeszcze ostry, męski kawałek Mountain Climbing. Może nieco toporny, ale ileż tu energii i siły! Zupełnie inny charakter ma singlowy Drive. To po prostu piękna piosenka, zwiewna i delikatna przy tych wymienionych wyżej, taka oszczędna w wyrazie ballada akurat do radia.
Płytę nagrano zaledwie w 5 dni, co nie powinno dziwić nikogo, kto jest obeznany z biografią i twórczością artysty. Joe Bonamassa nie marnuje czasu, to prawdziwy tytan pracy i już obecnie wielki klasyk blues rocka i gitarowego grania. Facet nie ma jeszcze 40 lat, a na koncie już 12 albumów solowych, kilka koncertowych lub nagranych z innymi muzykami plus te z zespołem Black Country Communion. Nieźle, prawda? Najważniejsze, że tutaj ilość idzie w parze z jakością muzyki, a takiego grania jak na Blues Of Desperation nigdy za wiele.