Po tygodniach oczekiwań i nasłuchiwania plotek transferowych nadszedł wreszcie pierwszy oficjalny mecz sezonu 2016/2017, spotkanie w Trondheim o Superpuchar Europy, a wraz nim nerwy, emocje i powody do narzekań, że gra jest daleka od ideału. Ile razy to pisałem w poprzednim sezonie, w którym przecież madrytczycy nie prezentując wcale wielkiego futbolu wygrali Ligę Mistrzów. To teraz jeszcze raz te słowa powtórzę: Królewscy dzisiaj nie zagrali świetnego meczu, ale determinacja, ambicja oraz indywidualny talent poszczególnych piłkarzy zadecydował, że w strugach deszczu pokonali Sevillę 3-2 i wracają z Norwegii z Superpucharem Europy. Jakości czysto piłkarskiej może nieco zabrakło, lecz emocji z pewnością nie. To dwudzieste europejskie trofeum Los Blancos.
Postanowiłem od teraz mniej pisać o szczegółach meczów, za to bardziej skupiać się na uwagach i spostrzeżeniach. Co więc widzieliśmy dzisiaj? Dominację Realu przez 30 minut i zupełne oddanie pola później. Sevilla była lepsza technicznie i przykro było patrzeć w ekipie Zidane’a na masę niedokładności, nieumiejętność wymiany kilku podań, dziury między formacjami, wstrzymywanie kontr i cofanie piłki, atakowanie zbyt małą ilością graczy, kompletną nieporadność najgorszgo na boisku Moraty, itd. Ja wiem, to początek sezonu, nie musi być wszystko idealnie, ale taka gra zadaje kłam twierdzeniu, że kadra jest kompletna, że trudno ją poprawić. Trzeba ją poprawić, bo pasywność w tym okienku transferowym odbije się czkawką i to szybciej, niż niektórzy sądzą. Tyle minusów, skupmy się na plusach spotkania.
Jak wspomniałem, o wyniku przesądziły indywidualności, bo gra zespołowa nie jest mocną stroną madrytczyków. Najpierw w 21 minucie genialnym uderzeniem popisał się Asensio, odkrycie pretemporady i jak na razie jedyna nadzieja na poprawę jakości gry ofensywnej Realu. Marco z 25 metrów zdjął pajęczynę z okienka bramki Rico. Lepiej nie można było uderzyć. W ogóle Asensio był jednym z najlepszych na boisku, a jego debiutancki gol w białych barwach nie mógł być bardziej okazały. Sevilla wyrównała tuż przed przerwą za sprawą precyzji Vázqueza, a po zmianie stron było jeszcze gorzej. Real tylko statystował, a grali Andaluzyjczycy, i to oni wyszli na prowadzenie w 72 minucie. Wprawdzie za sprawą wydumanego karnego, ale Ramos mimo wszystko dał sędziemu pretekst do zagwizdania. Co wcześniej zepsuł, naprawił w samej końcówce meczu. Kłania się Lizbona, bo dokładnie w tym samym momencie, w 93 minucie meczu Ramos strzelił głową i tak jak wtedy, dał Królewskim dogrywkę. Tam po czerwonej kartce Kolodziejczaka było już łatwiej i grał głównie Madryt. Może nie było wielkiego nacisku ani porywających akcji, ale przewaga Blancos była wyraźna. W 99 minucie Ramos strzelił ładnego gola, którego jednak arbiter nie uznał dopatrując się faulu przy walce o piłkę. Swoje szanse mieli James i Lucas, lecz bohaterem wieczoru został kto inny. Carvajal. Obrońca. To on tuż przed końcem przeprowadził rajd przez pół boiska i sam go wykończył cudownym uderzeniem. Man of the match. Jak mizeria z przodu i w środku pola, za strzelanie goli muszą się brać obrońcy. 3-2 i koniec spotkania. Nie będzie karnych. Real znów nie zachwycił i znów wygrał. Chyba trzeba się do tego przywyczajać…
Krótkie podsumowanie: Morata do odstrzału, zupełnie bez formy i trudno uwierzyć, by miał ją odnaleźć i seryjnie strzelać gole, skoro nawet do sytuacji nie dochodzi i niczego nie wnosi do gry Realu. Asensio kapitalny, to prawdziwy diament błyszczący na tle zagubionego Isco i bezbarwnego Jamesa i nie wolno go sprzedać ani wypożyczyć. Na plus też Kovačić – jedyny, który parł do przodu z piłką, nie bał się ryzyka dryblingu i walki jeden na jednego. Raził brak kreatywności pomocników, którzy zwykle wybierali bezpieczne rozwiązania, czyli na ogół podanie do tyłu, gdy tylko przeciwnik zakładał pressing. Nawet jak ktoś rwał do przodu (np. Kovačić), reszta nie nadążała, a w pojedynkę nie można wiele zdziałać. Dlatego stworzono mało sytuacji podbramkowych. Brakowało przesuwania formacji, zaś Casemiro ograniczał się do przerywania akcji – a gdzie wyprowadzanie ataków? Modrić jeszcze na wakacjach, poza balansem ciała nie pokazał wiele, lecz i tak po wejściu jego i Benzemy gra madrytczyków wyglądała lepiej. Na szczęście do startu sezonu jeszcze trochę czasu. Na gwałt potrzebny jakiś przebojowy pomocnik i dobry napastnik. Bez tego będziemy cierpieć w spotkaniach z dynamicznymi rywalami. Tak czy inaczej trzeba pogratulować chłopakom, bo jednak wygrali, a każde trofeum jest na wagę złota. Nawet jeśli nie wszystko jeszcze funkcjonuje i na boisku brakowało kilku ważnych graczy (Cristiano Ronaldo, Bale, Kroos), pozostali pokazali hart ducha i determinację. Dzisiaj to wystarczyło. Hala Madrid!
Plus meczu: Asensio
Minus meczu: Morata