REAL-VALENCIA 3-2 Pożegnanie Arbeloi i jedenasta ligowa wygrana z rzędu

Real Valencia 3-2 liga hiszpańska 2015/2016   Walka o wygranie ligi hiszpańskiej wkroczyła w decydującą fazę. W zasadzie trudno uwierzyć, by za tydzień Barcelona miała się potknąć ze słabiutką Granadą, właściwie więc tytuł decydował się dzisiaj w derbowym spotkaniu z Espanyolem. Niezależnie od tego obaj madryccy rywale chcieli dotrzymać kroku Katalończykom i wygrać swoje mecze. Szczególnie trudne zadanie czekało podopiecznych Zidane’a, bo chociaż Valencia w tym sezonie straszy bardziej nazwą niż grą, to jednak potrafiła niedawno wygrać na Camp Nou, a w poprzednich sezonach zaatrzymała Real w drodze po mistrzostwo dwukrotnie remisując na Bernabéu. Nic więc dziwnego, że Real podszedł do spokania ostrożnie i bezpiecznie, czyli… w swoim stylu. Barcelona i Atlético już na początku strzeliły bramki, zaś Królewscy pierwsze zagrożenie stworzyli dopiero w 25 minucie, gdy uderzenie Cristiano Ronaldo cudem zatrzymał Diego Alves. Jednak co się odwlecze… – już minutę później po kolejnym precyzyjnym uderzeniu Portugalczyka bramkarz gości był bezradny. Gol nieco ożywił trybuny, kibice przestali przysypiać i mogli obserwować wzorcowo zmarnowaną sytuację Valencii oraz w odpowiedzi kolejne trafienie Blancos. W 42 minucie przytomnością w polu karnym wykazał się Benzema, którego wcześniej trudno było dostrzec na boisku, i zrobiło się 2-0. Francuz wcześniej był na spalonym i gwizdek arbitra byłby jak najbardziej na miejscu.
Po zmianie stron przycisnęła Valencia. W 53 minucie Parejo z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę, chwilę później wykazać musiał się Casilla, a w kolejnej akcji kontaktową bramkę strzelił Rodrigo. To była zasłużona kara za oddanie inicjatywy i leniwe tempo akcji gospodarzy. Na stojąco meczów się nie wygrywa w La Liga. Gospodarze wzięli to sobie do serca i na chwilę przyspieszyli grę. Dobrą okazję miał Lucas, a w 58 minucie kolejnego gola strzelił Ronaldo. Znów zrobiło się bezpiecznie więc Real znów odpuścił i pozwalał pograć rywalowi. Dwubramkowe prowadzenie Barcelony w równoległym meczu praktycznie przesądzało sprawę mistrzostwa (ostatecznie Blaugrana zmiotła Espanyol wygrywając pewnie 5-0), ale to nie ma znaczenia – Real walczył o jedenastą wygraną z rzędu i dotrzymywanie kroku ekipie Enrique do samego końca. To obiecywał Zizou i to się ostatecznie udało, chociaż nie obyło się bez niepotrzebnego cierpienia. Jeszcze w 80 minucie świetną paradą uratował Królewskich Casilla, ale i on nie miał szans przy znakomitym uderzeniu Gomesa minutę później. Wynik już nie uległ zmianie, Real w bólach wymęczył kolejne zwycięstwo, a na ostatni kwadrans na boisku zameldował się kończący wieloletnią madrycką przygodę Álvaro Arbeloa. To wielki madridista, jeden z symboli stołecznego klubu.
Sprawa tytułu rozstrzygnie się za tydzień, na placu boju pozostał już tylko Real i Barcelona. Atlético przegrało swój mecz, a wraz z nim szansę na wygranie Primera División. Real nie ma lekkości Barcelony, gra mało efektownie, lecz wciąż wygrywa i na tę chwilę tylko to się liczy. Jeśli za tydzień wygra swój ostatni mecz, pobije rekord kolejnych wygranych na zakończenie sezonu. To może i nie da tytułu, bo pierwsza połowa rozgrywek została zlekceważona i totalnie zawalona, ale wzbudzi szacunek i spowoduje, że trudno będzie mieć pretensje do zawodników. A na to się nie zapowiadało kilka miesięcy temu, gdy na ławce rządził Benítez, a piłkarze grali jakby za karę. Dzisiaj też się męczą, ale to raczej wynik zmęczenia, pewnych niedostatków technicznych (jakkolwiek dziwnie to brzmi) i braku wyuczonych schematów (ciągle jeszcze), a nie braku zaangażowania i chęci do walki. Nad stylem trzeba poprawcować, natomiast wyniki zdecydowanie bronią Zidane’a i jego pracy. Do końca sezonu pozostały dwa mecze – trzeba wygrać oba z nich, a wtedy słaby początek rozgrywek i nieporozumienie z wyborem Beníteza pójdą w zapomnienie.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: