Derby to zawsze mecz, który wywołuje silne emocje. Nawet, gdy naprzeciw siebie stają dwie drużyny rozgrywające nie najlepszy sezon. Do niedawna derby Madrytu były dla Realu formalnością – przez kilkanaście lat Królewscy niepodzielnie panowali w stolicy i wygrywali każde takie spotkanie. Potem stery u rywala przejął on – Diego Simeone, i od grudnia 2011 wszystko jest inaczej. Podczas gdy w Realu już czterokrotnie zmieniono trenera, Simeone trwa na stanowisku i wykonuje fantastyczną pracę. Może styl jego drużyny nie porywa, ale jej solidność budzi szacunek. Nie jest przypadkiem, że Los Colchoneros stracili tylko 11 bramek w 25 meczach La Liga (ponad połowę mniej niż Real) – są zwarci w obronie, dobrze poukładani na boisku i nienaganni technicznie z przodu. Simeone wydał znacznie mniej pieniędzy na graczy, ale stworzył z nich prawdziwą drużynę, o jakiej na Concha Espina mogą tylko pomarzyć. Nie pora tu przypominać historii ostatnich spotkań Realu z Atlético, z przegranym na Bernabéu Pucharem Króla w 2013 roku, niechlubnym rekordem Ancelottiego 7 kolejnych meczów bez zwycięstwa czy upokorzeniem 0-4 na Calderón w 2015 roku – pora pisać nową historię. I tak miało być dzisiaj w Madrycie. Mimo wyjazdowej zadyszki Real Zidane’a zdawał się być faworytem konfrontacji z rywalem zza miedzy. A jednak przegrał prowokując kolejną dyskusję na temat nieustającego kryzysu obecnej ekipy, któremu nie potrafią zaradzić kolejni trenerzy.
O samym meczu warto napisać, że się odbył. Był nudny jak flaki z olejem. Oczywiście można udawać, że był to taktyczny majstersztyk, spotkanie walki dwóch godnych siebie rywali, itp. Nieprawda. Jeśli grają czołowe ekipy najlepszej ligi świata, widz oczekuje widowiska i pokazu dobrego futbolu. Tego na Bernabéu było jak na lekarstwo. Po jednej okazji bramkowej do przerwy, przy czym dla Realu był to strzał Ronaldo z rzutu wolnego (bo z gry piłkarze nie potrafili stworzyć żadnego zagrożenia! – bez komentarza), a tuż przed przerwą uderzenie Griezmanna wybronił Navas. Po zmianie stron było nieco ciekawiej. Real zaczął od sytuacji Ronaldo (Portugalczyk nie trafił w bramkę), ale potem grał swoje – czyli nijak i w poprzek, wymieniając dziesiątki zbędnych podań i nie mając pomysłu na rozerwanie obrony gości. Ci z kolei też robili swoje, czyli przeszkadzali rywalowi, co pewien czas sprawnie organizując kontry. Ponieważ technicznie Rojiblancos są znacznie lepsi od Królewskich, ich akcje miały ręce i nogi, a jedną z nich w 53 minucie Griezmann zamienił na bramkę. Jeśli ktoś pamięta, co się działo jak miesiąc temu Atlético wyszło na prowadzenie z Barceloną na Camp Nou, gdy Katalończycy szybko strzelili 2 bramki robiąc taki kocioł, że przez kwadrans gracze Simeone nie wiedzieli, co się dzieje, to spieszę donieść, że w Madrycie nic takiego nie miało miejsca. Nie było żadnej nawałnicy, oglądaliśmy raptem jedną czy dwie akcje, które pachniały zagrożeniem. I tyle. Real niby przyspieszył, ale pomysłu i co gorsza umiejętności nadal brakowało. Nie wiem, jakim cudem ekipa grająca tak wolno i topornie, niepotrafiąca stwarzać sytuacji, nadal ma nawięcej goli strzelonych w lidze. Tak czy inaczej wynik nie uległ zmianie i nie jest to przypadek. Ostatnio Atlético przyjeżdża na Bernabéu jak po swoje. W 2013 roku wygrali tu 1-0, rok później 2-1, teraz odnieśli trzecie z rzędu ligowe wyjazdowe zwycięstwo. Czyli w zasadzie wszystko w normie, tylko fani Realu znów się muszą wstydzić. W Madrycie trzeci rok z rzędu rządzi Atlético.
Czy coś się zmieniło po tej porażce? W zasadzie nic. Liga i tak jest od dawna przegrana. Teraz jednak wiemy i widzimy coraz wyraźniej, że to nie wina szkoleniowców. Zmieniono trenera – gra pozostała taka sama. Balonik pękł z wielkim hukiem i tylko ślepiec tego nie widzi. Pisałem o tym wiele razy i jeszcze raz powtórzę: z tą mizerną, spełnioną ekipą Real niczego nie wygra. Tu nie ma chemii, nie ma pomysłu, nie ma gryzienia trawy i walki o każdy centymetr boiska. Nie ma umiejętności, zwłaszcza drybling i dokładność zagrań mocno kuleją – to musi dziwić, bo to podobno najlepsi z najlepszych. Otóż nie – to wielcy zawodnicy, ale w większości bez charakteru. Nie uczą się na błędach, nie wyciągają wniosków, nie potrafią się dobrze ustawiać ani stosować pressingu, zapomnieli co to nowoczesny futbol, przesuwanie formacji, gra na jeden kontakt, brakuje im boiskowej inteligencji, nie podejmują żadnego ryzyka (wciąż tylko cofanie akcji i zaczynanie od nowa), nie posyłają trudnych piłek, żadnych niekonwencjonalnych zagrań (a jak zawodnik wychodzi na pozycję, to powinien dostać takie zagranie). Reasumując – Królewscy grają wolno i schematycznie, i nie potrafi tego zmienić żaden trener. Papa Carlo, reformator Benítez czy teraz sam legendarny Zinédine nic tu nie poradzą. Rafa wyłożył się na Máladze i Atlético, teraz to samo zrobił Francuz, tylko w jeszcze gorszy sposób. Może zrozumieją to madryccy decydenci i wreszcie zrobią jakąś rewolucję kadrową (w zespole, nie na ławce trenerskiej). Bez tego sukcesów nie będzie. A co gorsza – Real swoim stylem (czy raczej jego brakiem) i nijakością tak bardzo odstaje od Barcelony, że to kłuje w oczy i martwi każdego madridistę. Gra ulubionej drużyny ma dawać przyjemność, a nie męczyć kibica. Tak bezbarwnie, jak od roku, Królewscy dawno nie grali, tego się po prostu nie da oglądać. James dzisiaj jedna wielka tragedia, Ronaldo zero dryblingu i do tego żałosna skuteczność (a to jedyna cecha, która go ostatnimi czasy broniła), Jesé drewno totalne, Benzema chyba myślami gdzie indziej, bo raczej nie na boisku, anemiczny Kroos jak zwykle (niczym Illarra) w bok i do najbliższego, Isco coś tam próbował ale jego zwody to sztuka dla sztuki, bez pożytku dla drużyny. Zresztą – jakiej drużyny? Drużynę to tworzyli piłkarze Simeone, którzy chwilami grali z gospodarzami w dziada na jego terenie. Wstyd i tyle. Owszem, można mówić, że mecz był wyrównany, bo Atlético też niczego wielkiego nie zagrało, ale na Real to w zupełności wystarczyło. Rafa siedzi w Anglii i pewnie się teraz głośno śmieje. Wyszło na jego, bo nowy trener nic nie poprawił. Zawodnicy czują się lepiej, mają wygodniej, a jak nic nie grali, tak dalej nic nie grają. Po tygodniu odpoczynku na tle zmęczonego Atlético wyglądali jak grupa emerytów. Panienki naprzeciw lwów. Nie ma na to wytłumaczenia. Nie ma przyzwolenia w Realu na taką postawę. Po sezonie musimy podziękować kilku panom kompromitującym ten herb i tę koszulkę.
Postaram się już więcej nie pisać tyle o tym, czego tej ekipie brakuje, bo brakuje przede wszystkim serca. Pora poświęcać Realowi tylko tyle czasu, na ile zasługuje. Derby wyzwoliły emocje, i chociaż nie oczekiwałem cudów, to jednak liczyłem na znacznie więcej niż zobaczyłem. Teraz będzie kilkanaście meczów o pietruszkę, wiosennych sparingów w drugim kolejnym sezonie bez trofeów. To przykre, że najdroższa i najbardziej utytułowana drużyna świata już w lutym nie ma o co grać. Aaa, przepraszam, została Liga Mistrzów… Cóż… Jeśli ktoś liczy na jej wygranie z takim ślamazarnym i topornym futbolem, to zazdroszczę dobrego samopoczucia.
Minus meczu: James, ale także Kroos, Isco, Benzema i w zasadzie cała reszta poza bramkarzem