STRYPER
Fallen
2015
Czy wiecie, że istnieje coś takiego jak chrześcijański metal? W czasach tworzenia „mediów narodowych” w Polsce taka wiedza może okazać się bardzo przydatna… Mówiąc jednak poważnie, wbrew temu, co twierdzą nadmiernie wymachujący krzyżem katoliccy konserwatyści (że muzyka metalowa nie może być „chrześcijańska”, gdyż są to zgoła diaboliczne dźwięki), Boga można chwalić na różne sposoby, bo bardziej od pustych gestów na pokaz liczy się to, co w sercu. Gatunek odnoszący się w warstwie tekstowej i symbolicznej do chrześcijaństwa, zwany też czasem białym metalem (w jawnej opozycji do satanistycznego czarnego metalu), powstał pod koniec lat 70., lecz na dobre rozsławił go kalifornijski Stryper. Nazwa zespołu to akronim słów „salvation through redemption, yielding peace, encouragement and righteousness” (zbawienie przez odkupienie, uzyskanie pokoju, chęci i sprawiedliwości). Muzycy od samego początku istnienia propagują w swojej twórczości treści ewangeliczne, dbają nawet o odpowiednią oprawę sceniczną oferując podczas koncertów światła ułożone w kształt krzyża. Jednak cała ta ideologia i misja szerzenia wiary jest dla mnie mniej istotna niż sama muzyka. Niech chłopaki śpiewają, o czym chcą, dopóki będą grać tak, jak na najnowszym krążku.
Uczciwie przyznam, że kiedyś przegapiłem tę kapelę. Nic dziwnego – oczy świata były skierowane na Anglię, a w czasach rozwoju i popularności NWOBHM Stryper był popularny tylko w USA, i to też nie za bardzo. Zaległości nadrobiłem po roku 2011, kiedy to ukazał się album The Covering. Słuchając kapitalnych, siarczystych wersji kawałków, które za młodu inspirowały Amerykanów, odnalazłem tam moje ukochane utwory (m.in. Set Me Free grupy Sweet, Blackout Scorpionsów, Heaven And Hell Black Sabbath, Lights Out UFO, Highway Star Deep Purple, Breaking The Law Judas Priest, Immigrant Song Led Zeppelin) i przyznam, że sam lepiej bym tej płyty nie zestawił. Stryper nie ma w repertuarze wybitnego, porywającego albumu, nigdy nie zawojował list przebojów i nie miał szans ścigać się na liczby z Def Leppard czy Iron Maiden, ale zawsze grał dość solidnie umiejętnie łącząc heavy metal z bardziej przystępną tradycyjną wersją rocka. Przynajmniej tak było do rozpadu na początku lat 90., bo po reaktywacji dekadę później grupa grała bezbarwnie, aż do momentu wydania wspomnianych coverów i potem albumu ze starymi, klasycznymi kawałkami w nowych, bardziej współczesnych wersjach. Jednak naprawdę dawny wigor odzyskała dopiero na najnowszym krążku Fallen. Z pewnością jednym z najlepszych w całej dyskografii.
Gdy odpaliłem 6-minutowy opener Yahweh wiedziałem, że będzie to zupełnie nowa jakość. Sekcja pracuje bez zarzutu, wokalista Michael Sweet śpiewa jak natchniony, melodia znakomita, gitary rażą niczym piorun. Nie mam pytań po prostu. Pal licho teksty, w kościołach i tak nikt tego nie puści, ale w samej muzyce jest potęga i moc. Podobnie prezentuje się numer tytułowy, a jeszcze lepiej hardrockowy Pride. I dalej nie ma już sensu wymieniać, bo płyta jest mocna i równa. Oczywiście nie każdy kawałek porywa, pod koniec można odczuć lekkie znużenie dość powtarzalną rytmiką, niemniej jest to rasowe metalowe granie, jakiego może Amerykanom pozazdrościć wiele bardziej znanych kapel. Czasem jest bardziej hitowo (Heaven, Love You Like I Do), czasem szybko i agresywnie (Till I Get What I Need, King Of Kings), raz nawet balladowo (All Over Again), zaplątał się nawet dynamiczny cover After Forever Black Sabbath – jednym słowem: każdy fan rocka znajdzie coś dla siebie. Ja na przykład znalazłem gęsto tkany Let There Be Light – udany kompromis między ciężkim graniem a zaraźliwą przebojowością. Najważniejsze jednak, że podczas obcowania z Fallen cały czas słychać pozytywną energię i radość z grania. Za to miłe zaskoczenie należy się dodatkowa gwiazdka 🙂