Athletic Bilbao zawsze jest niewygodnym przeciwnikiem. Baskowie grają szybko i przebojowo, są zgrani i dobrzy technicznie. Nie ulega wątpliwości, że to najlepsza z drużyn, z jakimi mierzył się Zinédine Zidane w roli trenera Realu. Prawdą jest jednak także, że teraz przeciwnicy będą coraz bardziej wymagający, bo już w kolejce czeka Roma, zawsze groźna u siebie Málaga i wyprzedzające Real w tabeli Atlético. Spotkanie z Baskami to więc tylko przystawka do kolejnych ważnych gier. Ale trzeba było zadbać, by ta przystawka nie stanęła kością w gardle i nie popsuła całego dania. Dzisiaj Królewscy zdali egzamin – wygrali pewnie i zdecydowanie, nawet jeśli wynik nie jest tak przekonujący, jak w trzech poprzednich starciach na Bernabéu. Obserwowałem ten mecz z mieszanymi uczuciami. Widać, że drużyna pod wodzą Zizou odzyskała radość z gry, ale nadal zbyt wiele w niej niedokładności i schematyzmu.
Zaczęło się obiecująco, bo już w 3 minucie ładna bramkę strzelił Cristiano Ronaldo, ale chwilę później po błędzie Varane’a wyrównał Eraso i nastrój sielanki odszedł w zapomnienie. Obserwowaliśmy dobre zawody, w których piłkarze Ernesto Valverde nie byli gorsi od gospodarzy, a nawet zaczęli przeważać. Prostymi środkami, za pomocą kilku podań stwarzali zagrożenie pod bramką Navasa, jednak madrytczycy nie pozostawali dłużni. Obie ekipy miały swoje sytuacje, lecz to Real wygrał wojnę nerwów. Najpierw James mocnym uderzeniem pokonał Iraizoza, a tuż przed przerwą dobre podanie Ronaldo wykorzystał Kroos strzelając swojego pierwszego gola w sezonie. Królewscy byli w gazie i mogli spokojnie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Skąd moje mieszane uczucia? Ponieważ znów oglądaliśmy dwie różne połowy. Po zmianie stron gra gospodarzy już nie porywała, jakby brakowało sił (bo przecież nie chęci…). Mnożyły się proste błędy, głupie straty, a dobre, składne akcje można było policzyć na palcach jednej ręki. Do tego z boiska wyleciał Varane, który tego występu nie może zaliczyć do udanych, nawet jeśli kartki były pokazane zbyt pochopnie. Z dobrej strony pokazał się Kovačić, który wreszcie dostał szansę gry od pierwszej minuty, oraz Lucas Vázquez. Hiszpan spędził na boisku zaledwie 10 minut, ale zdążył zaliczyć świetną asystę przy bramce Crisa na 4-1 w 87 minucie. To jedyny dobry moment drugiej połowy. Tym bardziej, że zabrakło koncentracji i chwilę później gola dla Bilbao zdobył Elustondo. Baskowie uczciwie zasłużyli na to trafienie, a Królewscy po raz kolejny pokazali, że obrona nie jest ich mocną stroną.
Real Madryt wykonał zadanie i w dobrych humorach udaje się do Rzymu na mecz Ligi Mistrzów z Romą. Wygrał mecz z mocnym rywalem momentami prezentując naprawdę dobry futbol. Mimo wszystko martwić musi chimeryczność drużyny i panika w obronie, gdy rywal stosuje pressing. Nie do przyjęcia jest też odpuszczanie środka pola i brak intensywności w dużej części spotkania. Taka gra nie wystarczy, by wygrywać trofea. Cieszy jedynie fakt, że Real odzyskał skuteczność i potrafi skutecznie odpowiedzieć na błędy defensywy. Szkoda, że dzieje się tak tylko w Madrycie. Teraz pora zacząć podbijać obce stadiony. Pierwsza okazja już w środę na Stadio Olimpico w Rzymie.
Plus meczu: Cristiano Ronaldo
Minus meczu: Varane