Po ostatnim meczu w Madrycie pisałem, że Real na Bernabéu i Real poza swą świątynią to dwie różne ekipy. Dzisiaj mieliśmy idealne potwierdzenie tego faktu na Estadio Nuevo Los Cármenes. Wprawdzie madrytczycy szczęśliwie wygrali z Granadą, jednak ich gra pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Aż trudno uwierzyć, że z przedostatnią drużyną La Liga grała ta sama drużyna, która tydzień wcześniej wbiła 6 bramek wyżej notowanemu Espanyolowi. Doktor Jekyll i Mister Hyde? Niestety tak. Na znak protestu przeciw takiej grze nie będę szczegółowo opisywał boiskowych wydarzeń, bo nawet nie bardzo jest o czym pisać. W pierwszej połowie Real nie grał nic stwarzając tylko dwie dobre sytuacje. Tę w 14 minucie zepsuł słaby jak barszcz Ronaldo, tę w 30 wykorzystał niewiele lepszy Benzema. Isco świetnie dograł do Carvajala, ten obsłużył niepilnowanego Francuza i nie wypadało tego nie strzelić. Wydawało się, że po przerwie madrytczycy się obudzą, jednak grali jeszcze gorzej. Mimo to mogli i powinni prowadzić 2-0, gdy w 56 minucie Benzema dostał od Modricia idealne podanie w uliczkę, jednak zamiast podać do biegnącego obok Ronaldo strzelił prosto w Fernándeza. Nie ujmując zasług bramkarzowi, klasowa drużyna takie sytuacje wykorzystuje z zamkniętymi oczami, a egoizm Karima mógł kosztować drużynę stratę punktów, bo chwilę później po błędzie Modricia wyrównał El Arabi. Chorwat zrehabilitował się w 84 minucie oddając soczyste uderzenie pod poprzeczkę zapewniające Królewskim 3 punkty, jednak niesmak pozostał. Dzisiaj Real rozegrał jedno z najgorszych spotkań sezonu. A był to ostatni z tych pozornie łatwych meczów, bo teraz czekają już tylko rywale z wyższej półki – kolejno Athletic, Roma, Málaga i Atlético.
Jaka jest różnica między Realem Zidane’a a Beníteza? Na tę chwilę – żadna. Może to kontrowersyjna teza, ale po miesiącu pracy z francuskim szkoleniowcem zawodnicy nadal grają fatalnie: źle się ustawiają (gigantyczne dziury między formacjami), nie wykazują żadnej kreatywności w ataku pozycyjnym (Granada miażdżyła Real w tym względzie), zero ruchu bez piłki, każdy robi co chce na boisku, nie widać żadnego pomysłu ani zamysłu taktycznego, wszyscy czekają na dogranie do nogi, ale nie potrafią wywalczyć pozycji o piłkę, przegrywają pojedynki, nie podejmują żadnego ryzyka niekonwencjonalnym zagraniem, psują proste podania i przyjęcia (James, Benzema), nie potrafią przeprowadzić składnej akcji w dobrym tempie, nie wspominając o grze na jeden kontakt, bo ta jest na poziomie okręgówki (co oni u licha ćwiczą na treningach?), do tego panikują w obronie grając z jedną z najsłabszych ekip La Liga. Dzisiejszy Real Madryt z taką grą to wstyd i nieporozumienie, a szczęśliwa wygrana w Andaluzji tego nie zmienia. Zamiast Zidane’a może tam usiąść pan Kazio, i będzie dokładnie tak samo. Kuleje zgranie i wyszkolenie techniczne, co trudno wytłumaczyć, podobnie jak zupełny brak inteligencji boiskowej u tak dobrych podobno piłkarzy. Miarą ich bezradności był żałosny chwyt za koszulkę wykonany przez Carvajala, gdy głupio stracił piłkę i nie był w stanie dogonić rywala. Strat Varane’a nie zliczę, podobnie jak złych zagrań wielu graczy, jakie nie przystoją w tak wielkim klubie. Brakowało dziś pasji i zaangażowania, a pozwalanie Granadzie na przeważanie w środku pola i swobodne rozgrywanie piłki zakrawa na kpinę. Przynajmniej Andaluzyjczycy potrafili to robić – ich akcje cieszyły oko, w przeciwieństwie do topornej gry Blancos. Właściwie trudno było zgadnąć, kto tu walczy o utrzymanie, a kto o mistrzostwo. Ile już razy pisałem, że z taką postawą nie mamy szans na żadne trofea ani teraz, ani w przyszłości. Real swą grą ma dawać radość, na razie serwuje jedynie stres i nerwy. Nawet w meczach z outsiderami. Wstyd i nieporozumienie.
Plus meczu: 3 punkty i pierwsza wyjazdowa wygrana od ponad 2 miesięcy (!), no i oczywiście Modrić
Minus meczu: Cristiano, Benzema, James, Varane, Isco, Kroos, Jesé, Marcelo – dokładnie w takiej kolejności