LACRIMOSA
Hoffnung
2015
Lacrimosa, szwajcarska grupa muzyczna pod wodzą niemieckiego multiinstrumentalisty i wokalisty Tilo Wolffa, powstała 1990 roku. Jubileusz ćwierćwiecza istnienia postanowiła uczcić wydaniem nowego albumu, do którego tworzenia zaproszono orkiestrę złożoną z ponad 60 muzyków, co miało zaowocować najbardziej ambitnym projektem w historii kapeli. Prace trwały długo, lider sam czuwał nad całym procesem nagrania orkiestry, do tego tytuł wydawnictwa dawał nadzieję na przełamanie schematów i stworzenie czegoś wyjątkowego. Tym bardziej, że jeden z muzyków podczas nagrań powiedział: „To tak, jakby Piraci z Karaibów grali metal”! Ostateczny efekt wielomiesięcznych sesji klasyków gatunku symphonic metal możemy podziwiać od listopada.
Już na samym początku wita nas najważniejsza kompozycja – 15-minutowy Mondfeuer, niemal instrumentalna (nielicząc krótkich melodeklamacji na pograniczu szeptu Tilo), pełna patosu suita, jakie regularnie co pewien czas serwują nam Szwajcarzy. Kilkuminutowe stonowane intro, delikatne smyki, potem wchodzą gitary z perkusją i już do końca jest potężnie i rockowo. Nie ukrywam, lubię takie granie, chociaż akurat w tym przypadku 15 minut na jednym motywie wydaje się lekką przesadą. Nie zmienia to faku, że to i tak wiodący utwór albumu. Dalej jest już krócej, trochę mniej orkiestrowo (bo to w końcu rockowa kapela), jednak równie ciekawie. Pominąwszy 2 czy 3 ewidentne pomyłki, reszta nagrań to niejako wypadkowa twórczości kapeli. Taka Lacrimosa w pigułce dla tych, co jeszcze się nie zetknęli z twórczością Tilo Wolffa. Wydaje się, że grupa wreszcie znalazła idealną równowagę między przebojowością a patetyczną rozwlekłością, której tutaj niewiele (a przynajmniej mniej, niż należałoby oczekiwać po udziale orkiestry). Świetnie wypada ponury, demoniczny Der freie Fall – Apeiron Part 1 (bo Part 2 już się niemiłosiernie ciągnie) i utrzymany w charakterystycznej dla Lacrimosy estetyce pełen zmian tempa Die unbekannte Farbe. Dziwną odmianą jest industrialny, rammsteinowaty wręcz Unterwelt – mnie to odpowiada, bo uwielbiam wczesny Rammstein, jednak zrozumiem zdziwienie czy oburzenie fanów taką rytmiką. Ale to w końcu symfoniczny metal – więc czemu nie? Czasem trzeba po prostu dać czadu. Znacznie lepiej wypadają utwory Kaleidoskop i Thunder And Lightning, w których partie wokalne wykonuje Anne Nurmi. Ona przede wszystkim śpiewa, a nie tylko „czyta” swoje teksty…
Tak naprawdę jedyne, co mi przeszkadza na tym albumie, to jego mizerna produkcja. Po co zatrudniać wielką orkiestrę, kiedy jej nie słychać? Po co tak rozbudowane instrumentarium, skoro brzmienie jest płaskie? Odnoszę wrażenie, jakbym słuchał muzyków zamkniętych w piwnicy. Mimo tego niedostatku Hoffnung to naprawdę solidny rockowy krążek, pełen mocy, świetnych gitarowych riffów (tak tak, gitary rządzą jak za dawnych lat, nie dały się zdominować orkiestrze) i frapujących, wielobarwnych kompozycji. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że następnym razem twórcy bardziej zadbają o kwestie techniczne. Bo muzycznie nie trzeba nic zmieniać.