Pepe, Carvajal, James, Modrić, Kovačić, Bale, Benzema – to nie skład Realu na dzisiejszy mecz z Paris Saint-Germain w trzeciej rundzie fazy grupowej Ligi Mistrzów. To lista zawodników, którzy z powodu urazów dzisiaj nie wybiegli na murawę w Paryżu (chociaż Modrić pojawił się na ostatnie 20 minut). Po drugiej stronie obecne były wszystkie wielkie gwiazdy: Silva, Motta, Verratti, Lavezzi, Matuidi, Pastore, Ibrahimović, Cavani i Di María – bohater Décimy, którego występ przeciw byłym kolegom dodaje pikanterii tej rywalizacji. Akurat Argentyńczyk rozegrał słabe zawody, ale to tylko dobrze dla madrytczyków, którzy musieli walczyć w mocno rezerwowym składzie. Zresztą wszyscy wielcy zawodnicy dzisiaj zawiedli, zwłaszcza Ibra i Cavani po stronie gospodarzy i wciąż daleki od formy Cristiano Ronaldo w Realu. Żadne gole nie padły, a zamiast wielkiego spektaklu oglądaliśmy zdominowane przez taktykę spotkanie, w którym obaj bramkarze (a z nimi widzowie) trochę się wynudzili. Bardziej Navas niż Trapp, bo to Los Blancos oddali więcej strzałów (raptem kilka, w tym 4 celne) i Niemiec raz czy dwa musiał się wykazać. Najlepsze okazje mieli Jesé (jego strzał obronił Trapp) i Cristiano Ronaldo, który w drugiej połowie po kapitalnym, szybkim kontrataku (jak za starych dobrych czasów, aż łezka się zakręciła na wspomnienie drugiego sezonu Mourinho) minimalnie chybił w stuprocentowej sytuacji. Real grał w swoim stylu czyli solidnie w obronie, gdzie sprawnie neutralizował zalety naszpikowanych gwiazdami gospodarzy, i bez błysku w ataku, gdzie zabrakło podstawowych graczy, a ich zmiennicy nic wielkiego nie pokazali. W sumie przy tej mizerii kadrowej remis na boisku rywala trzeba uznać za sukces, zaś paryżanie mają prawo czuć się rozczarowani swoją zbyt zachowawczą grą. Mieli w swoim ręku wszystkie atuty, a to Real dominował przez pierwsze 45 minut. Wprawdzie po przerwie było odwrotnie (bo przecież madrytczycy nigdy nie potrafią rozegrać dwóch równie intensywnych połówek) i to gospodarze przeważali, lecz niewiele z tego wynikało. W grupie A więc status quo – Real prowadzi przed PSG mając lepszy bilans bramkowy, a rewanż już za dwa tygodnie na Bernabéu. Może do wtedy wszyscy w Madrycie wyzdrowieją, Cris wróci do formy strzeleckiej i zamiast partii szachów doczekamy się dobrego piłkarskiego widowiska (na miarę wielkości tworzących je zawodników), jakiego dzisiaj niestety zabrakło.
Na koniec warto wspomnieć o dwóch aspektach tego wyniku. Po pierwsze PSG przerwało dzisiaj znakomitą passę Królewskich, którzy w 40 meczach z rzędu w ramach fazy grupowej Ligi Mistrzów strzelali co najmniej jedną bramkę. To najlepszy wynik w historii rozgrywek. Po drugie, i to jest aspekt jak najbardziej pozytywny – Real rozegrał osiemnasty mecz z rzędu bez porażki w fazie grupowej (14 zwycięstw i 4 remisy) wyrównując rekord Barcelony z 2012 roku. Za dwa tygodnie ma szansę zostać samodzielnym liderem tej klasyfikacji. Dodajmy – wyimaginowanej klasyfikacji, bo przecież to tylko takie drobne ciekawoski dla statystyków.