JOSS STONE
Water For Your Soul
2015





Szufladkowanie artystów nie zawsze się sprawdza, często bowiem trafiają się tacy, którzy po prostu świetnie śpiewają i ich repertuar nie ma większego znaczenia. W tym gronie z pewnością jest miejsce dla Joss Stone, angielskiej wokalistki kojarzonej z muzyką soul – w końcu debiutowała w wieku 16 lat krążkiem The Soul Sessions z coverami klasycznych piosenek, a jej ostatni album z 2012 roku The Soul Sessions Vol.2 był ciekawą kontynuacją tego pomysłu. Tylko że wtedy Joss miała już ugruntowaną pozycję jednej z najciekawszych na rynku białych wokalistek o czarnym głosie, chociaż w tzw. międzyczasie zaliczyła średnio udane eksperymenty z innymi gatunkami muzycznymi. W 2015 roku przyszła pora na kolejny eksperyment, tym razem z… reggae. To dość ryzykowny ruch, ale za namową Damiana Marleya (syna słynnego Boba), z którym współtworzyła jednorazowy projekt SuperHeavy (skład uzupełnili Mick Jagger, Dave Stewart i A.R.Rahman) Joss Stone zgodziła się, by właśnie karaibskie rytmy zdominowały jej nowy krążek. Oczywiście nie brak tu też odrobiny soulu (proszę posłuchać np. This Ain’t Love), podobnie jak na wcześniejszych albumach można było znaleźć pewne elementy reggae. Mniejsza o kwalifikację. Ważne, że operacja się udała, a pacjent ma się dobrze.
Water For Your Soul to bardzo pogodna płyta. Czyż mogła być inna skoro przepełnia ją klimat słonecznej Jamajki? Już otwierający zestaw leniwy kawałek Love Me przyjemnie buja dobrze wprowadzając w odpowiedni nastrój. Potem jest bardziej sennie za sprawą bluesowej ballady Stuck On You czy okraszonej smykami i dziecięcym chórem kompozycji Star. To typowa Joss Stone i do tego momentu nic nie zwiastuje karaibskiej imprezy. Ta się zaczyna od latynoskich dźwięków (za sprawą gitary flamenco) Let Me Breathe, a potem już następuje jazda na całego. Reggae jest obecne w niemal każdym utworze (no może poza subtelnym Sensimilla), raz pobrzmiewa lżej (jak w zadziornym Clean Water), raz mocniej (Molly Town), lecz za każdym razem uwodzi słuchacza perfekcyjnym dopasowaniem do głosu wokalistki. Joss Stone bawi się muzyką, śpiewa lekko, swobodnie, zupełnie jakby dorastała u boku Marleya, a nie w odległej, deszczowej Anglii. Brzmienie jest nowoczesne, aranżacje bogate, dużo tu różnorakich dodatków, zabawy innymi stylami. Piosenki są dość podobne i w takiej dawce (15 utworów, prawie 70 minut muzyki) mogłyby znużyć gdyby nie te drobne smaczki. Chociażby rapowane wstawki w Underworld, gościnny udział Damiana w hitowym Wake Up czy sample z legendy dancehallu Barringtona Levy’ego i cytat z przeboju Inner Circle Bad Boys w kusząco roztańczonym Harry’s Symphony. Piękna wakacyjna płyta charyzmatycznej wokalistki, której emocjonalny śpiew spaja te proste, pełne energii piosenki w uroczą całość. Niby nic wielkiego, a cieszy.