JOE SATRIANI Shockwave Supernova

Joe Satriani Shockwave Supernova recenzjaJOE SATRIANI
Shockwave Supernova
2015

Joe Satriani nie lansuje hitów ani nie gra w żadnej wielkiej kapeli (pomijając krótki epizod w Deep Purple), a jednak za życia jest już legendą. Amerykański wirtuoz gitary czaruje od 30 lat i dzisiaj nie musi niczego udowadniać. Nagrywa dla przyjemności, może grać tak jak lubi i to co lubi, a jego charakterystyczny styl zjednał mu miliony fanów na całym świecie. Także w Polsce, gdzie 18 października 2015 zaprezenuje swoje nowe utwory na warszawskim Torwarze. Shockwave Supernova to jego piętnasty album studyjny. Krążek bardzo przyzwoity i zarazem bardzo trudny do opisania. Cóż bowiem można napisać o instrumentalnych kawałkach, w których słychać nie tylko klasę mistrza, ale też całego jego zespołu? Może tyle, że brzmią znakomicie, nowocześnie, doskonale obrazują wszechstronne umiejętności legendarnego gitarzysty z nowojorskiego Westbury, są pełne ognia i młodzieńczej werwy. Nie stanowią żadnego przełomu w muzyce rockowej – po prostu wielki gitarzysta nagrał kolejny dobry album złożony z mniej lub bardziej udanych kompozycji. Jedyny problem to jego długość – ponad godzina muzyki i aż 15 utworów to prawdziwe wyzwanie dla słuchacza. Zwłaszcza takiego, który nie jest fanem instrumentalnego grania, dla którego po pewnym czasie wszystkie kawałki zlewają się w jeden. Siłą rzeczy poszczególne numery są nieco podobne, wynika to ze stylu gry Satrianiego, ale zapewniam, że nie jest nudno i każdy tu wyłowi coś dla siebie. Ja przy każdym kolejnym przesłuchaniu odkrywam prawdziwe perełki, jak choćby orientalizujący Cataclysmic, refleksyjny All Of My Life czy bogatą aranżacyjnie Goodbye Supernova. A przecież mamy jeszcze porywające popisy w On Peregrine Wings, galopujący blues w San Francisco Blue, przebojowe zagrywki w kapitalnie rozpędzonym If There Is No Heaven, odrobinę funku w Crazy Joey z motywem do złudzenia przypominającym Thunderstruck AC/DC, i tak dalej. Nie ma sensu wymieniać bo dużo tu się dzieje, a Satriani momentami zbliża się do swego wielkiego idola, Jimiego Hendrixa.
Polecam słuchanie tego krążka na raty, wtedy nie ucieknie jego piękno. Przy jednym podejściu można się znużyć i nie dotrwać do końca, a tam właśnie są najlepsze numery. Satriani jest niczym wino – skoro z 60-tką na karku nagrywa tak wyśmienite płyty, to można być spokojnym o jego przyszłość.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: