Imponujący skutecznością Real Madryt (15 bramek w ostatnich 3 meczach) podejmował dzisiaj w Madrycie Granadę – tę samą drużynę, której niespełna pół roku temu zaaplikował na Bernabéu aż 9 bramek notując rekordowe zwycięstwo ostatnich lat. I chyba świadomość tego faktu bardzo przeszkadzała madrytczykom w grze. Panowie zapomnieli, że mecz sam się nie wygra, że trzeba włożyć chociaż minimum wysiłku, i od pierwszej minuty prezentowali się bardzo mizernie. Przeprowadzane w żółwim tempie schematyczne akcje nie miały szans zagrozić bramce gości. Początkowa faza spotkania przypominała tę z 5 kwietnia 2015 – wtedy też przez 25 minut działo się niewiele, potem jednak Real włączył turbodoładowanie i w pół godziny zniszczył rywala. Dzisiaj nic takiego nie nastąpiło. Oglądaliśmy kompletny chaos, rwane akcje, niewymuszone straty, zero finezji i jakiegokolwiek pomysłu. Na boisko wyszła grupa nierozumiejących się, leniwych i kiepskich technicznie zawodników, którym nie chciało się biegać ani wychodzić na pozycje. Pierwsza godna odnotowania akcja nastąpiła dopiero w 19 minucie – strzał Cristiano Ronaldo obronił Fernández, a dobitka Benzemy poleciała w kosmos. Chwilę później kapitalną akcję przeprowadziła Granada strzelając prawidłową bramkę, której jednak sędzia nie uznał dopatrując się wydumanego spalonego. Warto odnotować, że nie tylko zawodnicy ofensywni Beníteza grali źle – gra obronna była równie katastrofalna. Real aż się prosił, by mu strzelić gola, co dwukrotnie rywalom omal się nie udało. Madrytczycy też mieli swoje szanse – najpierw w 31 minucie jedyna godna zapamiętania akcja z pierwszej połowy, po której Modrić mógł strzelić gola, lecz uderzył zbyt nonszalancko i bramkarz wybronił, wreszcie słaby jak barszcz i notujący wiele strat Isco w 41 minucie nie trafił w stuprocentowej sytuacji. Obok niego zawodził także daleki od formy niemrawy Kroos. Obaj panowie wstrzymywali akcje, zabijali kontry i dezorganizowali akcje ofensywne. Niczym nie popisał się zastępujący kontuzjowanego Bale’a Vázquez ani snujący się po boisku niczym dziecko we mgle Benzema. Już mecz z Szachtarem pokazał, że wyniki ekipy z Madrytu są znacznie lepsze od gry, lecz dopiero teraz było to widać na tle przeciętnego przecież rywala. Wystarczyło go przycisnąć, zamknąć w polu karnym, zastosować pressing, biegać, walczyć. Wystarczyło chcieć! To najgorsze 45 minut Realu w tym sezonie.
W przerwie musiało paść kilka ostrych słów bowiem po zmianie stron Los Blancos ostro ruszyli na rywala. Niestety niewiele z tego wynikało, bo zgranie i technika nadal kulały, a z tej niemocy ochoczo korzystała Granada. W 52 minucie goście przeprowadzili świetną kontrę – coś, czego zupełnie nie potrafi Real, i byli bliscy uzyskania prowadzenia. Zabrakło centymetrów, ale było to kolejne ostrzeżenie dla Królewskich. Potraktowali je serio i w następnej akcji wreszcie byli skuteczni. W 55 minucie Isco dośrodkował wprost na głowę Benzemy, a Francuz wykorzystał okazję i zrobiło się 1-0. To jednak nie zmieniło obrazu meczu – Real nadal grał wolno i niedokładnie zostawiając zbyt wiele swobody piłkarzom Granady. Ci już w 59 minucie mogli wyrównać, jednak El Arabi przegrał pojedynek z dobrze broniącym Navasem. W odpowiedzi dwa groźne strzały oddał Ronaldo – jeden cudem wybronił Fernández, drugi o centymetry minął słupek. I dokładnie tak dalej ten mecz wyglądał – Real bezskutecznie próbował, zaś Granada kontrowała, a pod koniec spotkania mocnym pressingiem zamknęła Królewskich w ich połowie. Wynik się nie zmienił, punkty zostały w Madrycie, Keylor Navas po raz czwarty w La Liga zachował czyste konto, ale sam fakt, że madridistas do samego końca drżeli o wynik meczu z drużyną, która cudem wybroniła się przed spadkiem z Primera División, musi budzić niepokój lub wręcz zażenowanie. Zwłaszcza przed środową wizytą na San Mamés w Bilbao, gdzie nie będzie tak łatwo i tak mizerna gra jak dzisiaj na pewno nie wystarczy.
Plus meczu: Navas
Minus meczu: Kroos