BON JOVI
Burning Bridges
2015





Porządnie dostało się ode mnie poprzedniej płycie Bon Jovi What About Now z roku 2013. Nie było tam czego chwalić, a takie pitolenie nie przystoi ikonie rocka i autorom hitów Livin’ On A Prayer czy It’s My Life. Przecież Jon Bon Jovi, wielkie bożyszcze nastolatek sprzed 3 dekad, wciąż ma amibcje, by na tym rynku nadal coś znaczyć. Gdy więc usłyszałem, że grupa przygotowuje płytę „dla fanów” (czyli na pewno nie dla mnie) zawierającą odrzuty z sesji do dwóch ostatnich krążków, trudno było o optymizm. Tym bardziej, że z kapeli odszedł gitarzysta Richie Sambora, filar i obok wokalisty jedyny jej rozpoznawalny członek. Oczywiście tutaj jego braku nikt nie odczuje, bo album Burning Bridges zawiera utwory z czasów, gdy jeszcze był na pokładzie (chociaż kompozytorsko udzielił się tylko w Saturday Night Gave Me Sunday Morning). Wyjątek stanowi jedyna nowa, napisana na potrzeby tej płyty kompozycja We Don’t Run, lecz jej poziom niespecjalnie odbiega od nudnawej reszty.
Gdy odpaliłem pierwszy kawałek – surowy, klimatyczny, oszczędny aranżacyjnie A Teardrop To The Sea, trudno mi było uwierzyć, że to Bon Jovi. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni – potem następują już typowe dla grupy miałkie melodie z pogranicza country, popu i wygładzonego rocka lat 80. Są bezbarwne ballady i nośne stadionowe refreny, o których zapomnicie zaraz po ich wybrzmieniu, a całości dopełniają infantylne teksty. Krótko mówiąc: nic nowego. Jeden mały plusik za fajny opener, drugi za miły klimacik Who Would You Die For, i… to tyle. Mógłbym pochwalić jedyny rockowy numer I’m Your Man, ale panowie mieli już dziesiątki podobnych i dużo lepszych. Ciekawostką jest zamykające wydawnictwo nagranie tytułowe. Mierne muzycznie ale istotne pod względem przesłania do wytwórni płytowej Mercury, z którą tym słabym krążkiem zespół definitywnie się żegna i pali za sobą mosty śpiewając „to ostatnia piosenka, jaką będziecie mogli sprzedać”. Bardzo agresywny tekst obrazuje rozczarowanie 30-letnią współpracą, a wyśpiewawszy w kilku językach „adios” zespół obiecuje prawdziwą płytę w przyszłym roku. Prawdziwą czyli wypełnioną nowymi kompozycjami. Pełna odgrzewanych kotletów Burning Bridges była tylko wypełnieniem obowiązków kontraktowych i swoistą niespodzianką dla fanów. Oni na pewno będą zachwyceni. Duża część Amerykanów zapewne również.