Po bezbramkowym meczu w Gijón, gdy już na starcie ligi Los Blancos stracili punkty i musieli oglądać plecy grającego znacznie trudniejszy mecz rywala z Katalonii, co bardziej niecierpliwi fani Królewskich już spisali sezon na straty domagając się wyrzucenia Rafy Beníteza. Madrytczycy zareagowali najlepiej jak mogli – następny mecz wygrali 5-0, a dzisiaj swoją formę potwierdzili w Barcelonie, gdzie na Cornell?-El Prat w 15 minut zdobyli 3 bramki i wybili gospodarzom z głowy myśli o zwycięstwie. Właściwie zrobił to jeden człowiek – Cristiano Ronaldo, którego gole w 7, 17 i 20 minucie praktycznie rozstrzygnęły spotkanie. Żeby jednak nie było żadnych wątpliwości, Portugalczyk wypracował Benzemie kolejną bramkę, a sam jeszcze dołożył dwa trafienia. W ten sposób Cristiano Ronaldo po raz drugi strzelił 5 bramek w jednym meczu (poprzednio pół roku temu, 5 kwietnia w wygranym 9-1 meczu z Granadą) i zarazem pobił kolejny rekord klubu – został najlepszym ligowym strzelcem w historii Realu Madryt. Dużo mówiono o kryzysie napastnika, który nie trafił w kilku kolejnych spotkaniach – ten odpowiedział dzisiaj na boisku i zamknął usta wszystkim malkontentom. Król Cristiano ma obecnie na koncie 231 ligowych goli, za nim pozostaje dotychczasowy lider Raúl González Blanco z 228 i Alfredo Di Stéfano z 227 trafieniami (w tym 216 dla Realu). Swoje 231 goli Cris strzelił w 203 ligowych spotkaniach, podczas których drużyna zdobyła 567 bramek. To skuteczność na poziomie niemal 41%. Di Stéfano strzelił 216 z 738 bramek Realu (29%), a Raúl 228 z 945 (24%). Trzeba jeszcze dodać, że to hat-trick numer 32 Portugalczyka w białych barwach i już 28 w lidze – to także rekord Primera División. Na koniec ciekawostka – 58 zawodników Realu w La Liga zdobyło razem 149 hat-tricków (w tym było 8 meczów z pięcioma trafieniami i 24 z czterema). Na tę chwilę najwięcej ma Ronaldo, drugi jest Alfredo Di Stéfano z wynikiem 22. Tyle statystyk, teraz kilka słów o meczu na Cornell?-El Prat.
Espanyol rozpoczął obiecująco i już na samym początku Caicedo zmusił Navasa do interwencji. Kostarykanin w dalszej części meczu musiał jeszcze dwukrotnie pokazać swe nieprzeciętne umiejętności, a jedna z jego parad była na granicy magii. Mimo zawstydzającego wyniku gospodarze wcale nie grali źle, mieli nawet przewagę w posiadaniu piłki – po prostu tego dnia Real był zabójczo skuteczny. Niemal każdy celny strzał madrytczyków lądował w siatce, a w sumie tych uderzeń na bramkę było mniej niż w Gijón. To taki drobny paradoks. Królewscy zagrali mecz kompletny. Pokazali, że wcale nie trzeba posiadać piłki, by dominować w meczu – wystarczy wiedzieć, co z nią zrobić. Pierwsza bramka to genialne kilkudziesięciometrowe podanie Modricia do wychodzącego na pozycję Ronaldo. Drugi gol padł z rzutu karnego po faulu na bardzo aktywnym dziś Bale’u. Walijczyk asystował przy trzeciej bramce, a także świetnym podaniem do Crisa rozpoczął akcję na 4-0. Portugalczyk wystawił patelnię Benzemie, który tylko dopełnił formalności. Tuż przed przerwą Francuz mógł ponownie strzelić, jednak trafił w słupek.
Po zmianie stron Real nie forsował tempa. Królewscy kontrolowali boiskowe wydarzenia pozwalając pograć gospodarzom, a po przejęciu piłki wyprowadzając szybkie kontry. Po jednej z nich znów Bale obsłużył Ronaldo i w 61 minucie było 5-0. Trener Benítez to nie Ancelotti – już po kwadransie wprowadził nowych zawodników dając odpocząć graczom pierwszej jedenastki (wśród których nie było Kroosa oraz kontuzjowanych Jamesa i Danilo). Modricia zastąpił Kovacič, a w miejsce Benzemy pojawił się Vázquez, były gracz Espanyolu. Właśnie ten niedoceniany zawodnik był bohaterem ostatniej bramkowej akcji Realu wystawiając piłkę Ronaldo, który płaskim strzałem skompletował prywatną manitę. Przy żadnej z bramek nie ponosi winy bramkarz Pau López. Miał pecha, że stał w bramce, bo na taki Real nie ma mocnych. To, co nie wychodziło w Gijón, z nawiązką zagrało w Barcelonie. Cała przednia formacja grała znakomicie (jedynie Isco zupełnie odstawał poziomem od kolegów), trzeba także pochwalić solidną defensywę i Navasa w bramce. Dzięki nim Real w trzecim kolejnym meczu na starcie La Liga zachował czyste konto, co ostatnio zdarzyło się… w 1975 roku. Wtedy madrytczycy stracili bramkę dopiero pod koniec piątego spotkania.
Królewscy wrócili na ścieżkę wysokich zwycięstw, co niezmiernie cieszy, jednak należy pamiętać, że nie trafili jeszcze na silnych przeciwników. Prawdziwe egzaminy nadejdą na boiskach rywali z top5 La Liga, gdzie ostatnimi czasy Los Blancos zwykli zostawiać wiele punktów. Na razie stracili je tam, gdzie mieli obowiązek wygrać, dlatego z ostatecznymi wnioskami poczekajmy do starć w Lidze Mistrzów i występów w Bilbao (23 września) i na Vicente Calderón (4 października). Zwycięstwa w tych meczach pozwoliłby uwierzyć, że Rafa Benítez naprawdę wiele zmienił.
Plus meczu: Cristiano Ronaldo
Minus meczu: Isco