AGUSA
Agusa 2
2015
Gdy się powiedziało A, trzeba powiedzieć B – skoro więc rok temu przedstawiłem album Högtid, debiutanckie dzieło szwedzkiej formacji Agusa, wypada teraz napisać coś o drugim krążku kapeli, a przynajmniej odnotować jego pojawienie się na rynku. Tym bardziej, iż to nie jest zespół, który usłyszcie w radiu więc takie informacje otrzymacie jedynie pocztą pantoflową (czytaj: poprzez czujnych blogerów muzycznych). W zasadzie mógłbym przepisać całą poprzednią recenzję bowiem 2 (albo jak kto woli: Två) nie wnosi do twórczości grupy niczego nowego. To zrozumiałe gdyż muzyczna koncepcja kapeli opiera się na powrocie do przełomu lat 60/70, gdy triumfy święcił rock psychodeliczny i formacje typu Hawkwind, Colosseum, Soft Machine, Jimi Hendrix Experience czy Pink Floyd we wczesnej fazie twórczości. Wtedy barwne, wielowątkowe kompozycje były normą i takie właśnie granie proponuje Agusa. Jedynym novum jest długość nagrań: mamy tu zaledwie dwa instrumentalne utwory, czy raczej dwie rozbudowane suity trwające 20 i 18 minut.
Opisywanie muzyki Szwedów mija się z celem – to tak jakbym rozwodził się nad urokami tęczy. Miłośnicy wymienionych wyżej zespołów odnajdą się tu doskonale. Mamy więc dominujący motyw melodyczny, wokół którego budowana jest cała kompozycja, pełna hipnotyzujących popisów poszczególnych muzyków. Czaruje współbrzmienie Hammondów i gitary elektrycznej, a solówki w 7 minucie Kung Bores Dans nie powstydziłby się sam David Gilmour. Z kolei w wypełnionej bliskowschodnimi motywami Gånglåt från Vintergatan świetnie wypada flecistka Jenny Puertas, nowy nabytek formacji. To oczywiście nie wszystko – znajdziemy tu też hardrockowy ogień i szalone rozwinięcia na wzór koncertowych improwizacji Deep Purple. To nie jest łatwe granie lecz Agusa tworzy dla wybrańców. Dla tych, których nudzi forma w stylu zwrotka-refren-zwrotka, którzy poszukują łamiących schematy złożonych form muzycznych. Niewątpliwie debiut wypadł bardziej okazale, bo wtedy jeszcze nikt Szwedów nie znał, jednak nowy album dostarcza podobnych emocji. Ambitni panowie nagrali płytę jeszcze trudniejszą w odbiorze, ale to tylko plus dla nich. I dla nas – nielicznych wybrańców, którzy umiemy to docenić.