Po bezbramkowej wpadce w Gijón przywitanie nowego sezonu przed madrycką publicznością wypadło nadzwyczaj okazale. Efektowna manita wbita na Bernabéu Betisowi – drugiemu po Sportingu beniaminkowi Primera División, na pewien czas zamknie usta krytykom Rafy Beníteza i jego pomysłów na grę Królewskich. Dzisiaj Real był dominujący i efektywny, a w momentach słabości na posterunku stał Keylor Navas, jeden z bohaterów wieczoru. Jednak boisko należało do dwóch innych magików: po dwie bramki plus asystę zanotowali solidarnie James Rodríguez i Gareth Bale. Kolumbijczyk udowodnił, że nawet nie będąc w najwyższej formie może być decydujący, z kolei Walijczyk wreszcie zagrał na miarę swych możliwości i w pełni wykorzystał swe atuty.
Mecz zaczął się od huraganowych ataków Los Blancos i Adán już w 2 minucie musiał wyjmować piłkę z siatki. Precyzyjnie dośrodkował James, a podanie głową na gola zamienił Bale. Napór gospodarzy trwał kilka minut, potem oglądaliśmy otwarty mecz, lecz wymiana ciosów nie przyniosła zmiany wyniku. Najlepszą okazję z wielu stworzonych przez Real zmarnował Benzema gdy uderzył prosto w bramkarza mając obok czekającego na podanie Cristiano. Z kolei Betis miał tylko jedną kapitalną szansę bramkową, wtedy jednak zwinny jak kot Navas w sobie tylko znany sposób wyłuskał piłkę spod nóg Castro. Drugi cios Madryt wyprowadził w 39 minucie. Z rzutu wolnego po faulu na Ronaldo w rogu pola karnego kropnął James i Adán znów był bezradny. Gdy zaraz po zmianie stron na 3-0 podwyższył Benzema po podaniu Bale’a, mecz był praktycznie rozstrzygnięty. Jednak najlepsze miało dopiero nastąpić. W 50 minucie po kolejnej nawałnicy uderzał Kroos, piłkę podbił sobie James i przewrotką trafił na 4-0. To prawdziwy majstersztyk, tzw. golazo, czy raczej jamesazo, bo gole Kolumbijczyka często są spektakularne. Ku zdumieniu publiki na Bernabéu to osiągnięcie mógł przebić… Sergio Ramos, który w dalszej części spotkania popisał się równie efektowną przewrotką, lecz jego strzał trafił w słupek.
Zadowoleni z wysokiego prowadzenia madrytczycy nie forsowali tempa, a chwilami nawet oddawali inicjatywę rywalowi. To zwykle źle się kończy i tak było w 60 minucie, gdy po jednym z ataków Betisu sędzia podyktował rzut karny za wydumany faul Varane’a. W tym momencie warto dodać, że arbiter podejmował dzisiaj wiele kontrowersyjnych decyzji, a mówiąc brutalnie: często się mylił. Jedne faule wymyślał, tych ewidentnych nie odgwizdywał, i był zdecydowanie najsłabszym uczestnikiem tego widowiska. Wyniku nie wypaczył, aczkolwiek bardzo się starał. Jednak sprawiedliwości stało się zadość bowiem jedenastkę Castro obronił Navas i piłkarze Beníteza pozostali z zerowym kontem po stronie strat. Trener dał szansę zmiennikom, na boisko wybiegli Isco, Kovačić i Casemiro, i to właśnie Brazylijczyk zaliczył asystę przy ostatnim trafieniu Blancos. W 89 minucie zagrał piętą do Bale’a, ten trochę podciągnął i huknął z ponad 30 metrów w sam róg bramki Adána. Tym samym dokończył dzieła, które sam rozpoczął. Trzeba jednak nadmienić, że były bramkarz Królewskich był najlepszym graczem Betisu. Wpuścił 5 bramek ale w kilku innych sytuacjach zachował się znakomicie chroniąc swój zespół przed kompromitacją. Wygrał wszystkie konfrontacje z Cristiano Ronaldo, który nie miał swojego dnia i mimo kilku niezłych szans nie wpisał się na listę strzelców. Nie szkodzi, zrobi o innym razem, a dzisiaj sprawę załatwili jego koledzy.
Real Madryt zasłużył na pochwały. Widać było ogromne chęci, ambicję, była walka, pressing, szybkie kontry i piękne bramki, a nawet nieco gry kombinacyjnej. Jeszcze nie wszystko wychodzi, zbyt wiele mieliśmy przestojów i zwalniania akcji, ale to drobiazgi. Przy wyniku 5-0 nie wypada wspominać tych gorszych momentów. Trener z pewnością je wychwycił i błędy będzie sukcesywnie eliminował. Teraz wypada jedynie wyrazić nadzieję, że tym zwycięstwem madrytczycy rozpoczną kolejną piękną serię podobną do tej sprzed roku. Czy tak będzie, przekonamy się już niebawem.
Plus meczu: James, Bale, Navas