11 sierpnia w Tbilisi byliśmy świadkami wyjątkowego spotkania, jednego z najbardziej pasjonujących meczów w historii walki o Superpuchar Europy, będącego zarazem znakomitą reklamą hiszpańskiej piłki. Barcelona i Sevilla grały szybki, otwarty futbol i stworzyły fenomenalne 120-minutowe widowisko, pełne emocji i zwrotów akcji, w którym padło aż 9 bramek (rekord rozgrywek, a zarazem drugi wynik w historii klubowych europejskich finałów – więcej goli było tylko w finale Pucharu Europy 1960 roku, gdy Real Madryt pokonał Eintracht Frankfurt 7-3). Ostatecznie o gola lepsi okazali się Katalończycy kompletując czwarte trofeum w 2015 roku, ale zwycięstwo wcale nie przyszło im łatwo. A wydawało się, że będzie zupełnie inaczej…
Pozbawiona dwóch ważnych graczy (Bacca odszedł do Milanu, a Vidala kupiła Barcelona) drużyna z Andaluzji nie była faworytem lecz świetnie weszła w mecz. Już w 3 minucie Banega precyzyjnym uderzeniem z rzutu wolnego zaskoczył Ter Stegena i było 0-1. Chwilę później z 19 metrów jeszcze ładniej uderzył Messi i po 7 minutach gry znów był remis. Po kwadransie kolejny rzut wolny, tym razem z 25 metrów, po którym Messi skopiował swój wyczyn. Uderzył identycznie i w to samo miejsce bramki, a Beto stał jak zaczarowany. Ciekawe, czego się spodziewał? W dalszej części gry bezradna Sevilla pełniła rolę obserwatora, zaś Barcelona czarowała podaniami, zgraniem i łatwością tworzenia zagrożenia. Prawidłową bramkę strzelił Suárez lecz arbiter odgwizdał spalonego. Ten sam zawodnik przegrał pojedynek sam na sam z Beto, lecz potem idealnie wystawił piłkę koledze i Rafinha podwyższył na 3-1. Gdy po przerwie padł czwarty gol dla Dumy Katalonii (Suárez wykorzystał poważny błąd obrony Sevilli), wydawało się, że jest po meczu, a gole mogą padać tylko w jedną stronę. Barcelona nie zwykła tracić dużo bramek i prowadzenie 4-1 było więcej niż wystarczające. Jednak nie w przypadku ambitnych i szybkich piłkarzy Emery’ego. Kilka miesięcy temu w lidze przegrywając 0-2 doprowadzili do remisu, nie inaczej stało się i teraz na oczach zdumionych Gruzinów.
Gdy w 57 minucie po składnej akcji zespołu bramkę zdobył Reyes, nie było powodu do niepokoju. Barcelona prowadziła 4-2 i potraktowała trafienie jako honorowe dla rywala, takie na otarcie łez. Kwadrans później sytuacja już się znacznie zmieniła. Katalończycy oddali inicjatywę, Messi i Suárez gdzieś zniknęli, a po faulu Mathieu jedenastkę wykorzystał Gameiro i zrobiło się 4-3. Enrique zwarł szyki obronne, zaś Emery wpuścił na boisko nowe nabytki. Najpierw wszedł Konoplianka, a następnie wypożyczony z Borussii Immobile. W 81 minucie ci dwaj panowie wykorzystali błąd Bartry i przeprowadzili akcję zakończoną trafieniem Ukraińca na 4-4. Konia z rzędem temu, kto pół godziny wcześniej uwierzyłby w taki rozwój wypadków. Sevilla była w gazie, Barcelona w odwrocie. Wprawdzie Jeszcze raz Messi z rzutu wolnego był bliski celu, niemniej wynik nie uległ zmianie i doszło do dogrywki.
Dodatkowe pół godziny gry w upale nie było planowane, lecz nadal oglądaliśmy efektowny, choć już może nieco bardziej zachowawczy futbol. Gdy wszyscy oczekiwali na konkurs rzutów karnych, nieoczekiwanie w 115 minucie nastąpiło rozstrzygnięcie. Oczywiście po rzucie wolnym, bo jakżeby inaczej. Messi trafił w mur, jego drugie uderzenie wybił Beto, lecz wobec dobitki Pedro był bezradny. Wprowadzony chwilę wcześniej piłkarz, którego odejście do Manchesteru jest niemal przesądzone, stał się bohaterem wieczoru i w najlepszy możliwy sposób żegna się z Barceloną. Wprawdzie to nie był koniec emocji, bo w ostatnich 3 minutach Sevilla miała jeszcze dwie kapitalne okazje do wyrównania, jednak zabrakło precyzji i to Katalończycy wznieśli Superpuchar Europy. Kolejny do jakże bogatej kolekcji trofeów. I zapewnie nie ostatni w 2015 roku.