ARENA The Unquiet Sky

Arena Unquiet Sky recenzjaARENA
The Unquiet Sky
2015

W tym roku mija 20 lat od debiutu Areny, brytyjskiego zespołu założonego przez Clive’a Nolana, klawiszowca Pendragon i Shadowland, oraz Micka Pointera, perkusisty Marillion z okresu Script For A Jester’s Tear. Dzisiaj to już prawdziwi klasycy progresywnego grania i jak przystało na weteranów, jubileusz uczcili wydaniem nowego, od razu dodam – bardzo udanego albumu. Większość kompozycji stworzyli właśnie Nolan i Pointer, zaś pod względem literackim powrócili do mrocznych czasów wiktoriańskich, luźno interpretując opowiadanie M.R. Jamesa z 1911 roku Magiczne runy. Jeśli chodzi o samą muzykę, Arena wyciągnęła wnioski z reakcji fanów na krążek The Seventh Degree Of Separation sprzed 4 lat. Tam było zbyt prosto i mało wyraziście, tutaj – jak przystało na concept album, jest zupełnie odwrotnie. Zespół wrócił do ambitniejszych form i stylistyki z początków kariery.
Przyznam, że po kilku ostatnich płytach wiadomość o kolejnej pozycji w dyskografii zespołu Arena nie wywołała we mnie entuzjazmu. Grupa zjadała swój ogon i pewne odświeżenie formuły wydawało się niezbędne. To wprawdzie nadeszło w 2011 roku wraz z nowym wokalistą Paulem Manzim, ale wydany wtedy album zawierał proste rockowe piosenki, z których żadnej już nie pamiętam. Tymczasem teraz już sam opener obiecuje wiele – najpierw symfoniczne intro, potem The Demon Strikes uderza ciężarem skomplikowanej melodii, której daleko do lekkości nagrań z 2011 roku. Jest tu rockowy pazur, jest energia, jest odrobina patosu i solidny wokal Paula. Emocje studzi ballada How Did It Come To This? utrzymana w typowej dla zespołu ciepłej melodyce, jednak potem znów mamy moc w The Bishop Of Lufford. Jednak to, co najlepsze, czeka nas w drugiej części wydawnictwa. Piękna kompozycja tytułowa, bogata w gitarowe popisy Johna Mitchella What Happened Before, wreszcie prawdziwy majstersztyk Time Runs Out z pokręconym rytmem i licznymi zagrywkami Nolana, który poszaleje jeszcze w Returning The Curse. Pod koniec następuje kolejne wyciszenie emocji w akustyku Unexpected Dawn, by należycie mógł wybrzmieć wielki finał: niemal 8-minutowy utwór Traveller Beware mieni się wszelkimi kolorami tęczy. Dobra melodia, liczne zmiany tempa, wirtuozerskie solówki, kapitalny wokal. Odpowiednie zakończenie tego wciągającego albumu.
The Unquiet Sky wymaga uwagi i skupienia. Nie porywa prostymi rozwiązaniami czy chwytliwymi refrenami. Potrzeba odrobiny wysiłku, by docenić tę muzykę. Jednak warto, bowiem ona odpłaci się w najlepszy możliwy sposób: pozostanie z Wami na dłużej. To jedna z najmocniejszych pozycji w dyskografii grupy Arena. Godna jubileuszu. Sprawia, że na kolejną płytę Nolana i spółki będę czekał z nadzieją i z niecierpliwością.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: