BETH HART
Better Than Home
2015
Recenzując poprzedni solowy album Beth Hart zatytułowany Bang Bang Boom Boom napisałem wiele ciepłych słów o tej pianistce i bluesrockowej wokalistce. Nie tylko śpiewała kapitalnie, ale zaproponowała całkiem udane kompozycje, nie bez znaczenia był też bluesowy klimat wspólny dla wszystkich utworów (płytę nominowano do Blues Music Award). Z przyjemnością więc zasiadłem do wysłuchania najnowszej propozycji Amerykanki. Słuchałem, słuchałem, potem jeszcze raz, bo trudno mi było zaakceptować nową muzykę Beth. Głos niby ten sam ale piosenki zupełnie inne. Nie ma śladu po bluesowych ciągotach (no może poza nieco ostrzejszym Trouble) i rockowej ekspresji, a przecież współpracowała z Joe Bonamassą, Slashem, Jeffem Beckiem i Chadem Smithem, perkusistą Red Hot Chili Peppers. Na płycie Better Than Home artystka jest wyciszona, bardziej refleksyjna i przede wszystkim pogodniejsza w warstwie lirycznej. Modli się do św. Teresy, porusza intymne tematy, ale już nie topi swych smutków w muzyce, nie śpiewa o problemach – jej nową terapią jest afirmacja życia, szukanie jego pozytywów.
Niestety nie ma tu tak fajnego przeboju jak choćby Bang Bang Boom Boom. Od strony muzycznej piosenki z Better Than Home to czysty pop, momentami o soulowym zabarwieniu (The Mood That I’m In, Might As Well Smile), brzmienie ubarwiają stylowe chórki, trąbki i smyczki, ale dominuje gitara akustyczna i klawisze, bo znaczną większość materiału stanowią ballady. I tu leży pies pogrzebany. Pierwsza może się podobać (Tell 'Em To Hold On), druga też (Tell Her You Belong To Me), trzecia taka sama już zaczyna nudzić, a siódma i ósma męczy niemiłosiernie. Ze względu na barwę głosu kalifornijska piosenkarka często bywa porównywana do Janis Joplin (zresztą jej pierwszym dużym sukcesem był występ w roli Joplin w broadwayowskim musicalu Love, Janis), ale tym albumem zdecydowanie ucieka od swej idolki. Brak tu emocji, brak ekspresji, nie ma tej iskry, którą tak czarowała kiedyś. Bliżej jej do Arethy Franklin czy Roberty Flack. Beth wydoroślała, spoważniała, nagrała całkiem poprawny, momentami ładny album, ale daleko mu do jej starszych produkcji. Celowo unikam pisania, że się mocno wynudziłem przy tej muzyce, ale mnie taki minimalizm nie przekonuje. Sam głos to za mało, ważne jak się go używa. Liczę, że artystka szybko wróci do bardziej rockowych klimatów. I do Bonamassy.