ESPANYOL-REAL 1-4 Gorzki smak zwycięstwa w meczu o honor

Espanyol Real 1-4 liga hiszpańska 2014/2015   Po remisie z Valencią kończącym marzenia o mistrzostwie Hiszpanii i blamażu z Juventusem kończącym przygodę z Ligą Mistrzów, Real w minorowych nastrojach przystąpił do przedostatniej ligowej potyczki z Espanyolem. Stawką meczu było pozostanie w walce o tytuł, co byłoby możliwe przy zwycięstwie na Cornell?-El Prat i korzystnym wyniku w równoległym meczu na Vicente Calderón, gdzie aktualny mistrz Atlético podejmował pretendenta Barcelonę. Jako ciekawostkę dodam, że dokładnie rok temu, 17 maja 2014 doszło do identycznej potyczki, ale na Camp Nou. Remis 1-1 dał wtedy tytuł Rojiblancos, którzy mogli świętować na stadionie głównego rywala. Dzisiaj Katalończycy mieli okazję na słodki rewanż. Dla Realu to jednak nie powinno mieć znaczenia – powszechnie oczekiwano, że po koszmarnym tygodniu zawodnicy będą chcieli udowodnić swoją wartość i zagrają koncertowo. Odpuścili Ligę rok temu oszczędzając siły na finał Champions League, teraz już nie mają tego problemu i powinni w dwóch ostatnich meczach sezonu powalczyć o zaufanie kibiców, może także o posadę Ancelottiego. Jednak zła forma Realu to wcale nie przypadek. Dzisiaj od pierwszych minut Królewscy grali koszmarny mecz, na poziomie polskiej okręgówki, udowodniając, że nie zasługują na żadne tytuły. Do przerwy nie stworzyli żadnej sytuacji bramkowej, a ich topornego futbolu nie dało się oglądać. Pewnie tak samo myślał zawieszony na dwa spotkania Carlo Ancelotti, który zamiast żuć gumę na trybunach odpalił papierosa.
W tym roku jego podopieczni grają dwie różne połowy, była więc szansa, że po zmianie stron będzie znacznie lepiej. Z początku nic na to nie wskazywało. Wprawdzie Real zaczął grać szybciej i naciskać, ale niewiele z tego wynikało. Miarą beznadziei był rzut wolny z 56 minuty, z którego Ronaldo zamiast w bramkę uderzył w środek trybun. To nic nowego u Portugalczyka, jego rzuty wolne już dawno przestały być zagrożeniem bramki rywala, jednak pomylić się o kilka metrów to naprawdę duża sztuka. Ciekawe, czy dożyjemy czasów, gdy któryś trener odważy się wyznaczyć kogoś innego do wykonywania tego elementu gry w Realu Madryt. Mimo tej mordęgi Królewscy naciskali dalej i w końcu te niezdarne wysiłki przyniosły efekt. Najpierw w 58 minucie strzał Jamesa minimalnie chybił celu (było to pierwsze dobre uderzenie w tym meczu), zaś minutę później niezłą kontrę madrytczyków szczęśliwie wykończył Cristiano Ronaldo uzyskując prowadzenie. W tym samym czasie w Madrycie gola strzelił Messi przesądzając o mistrzostwie dla Barcelony (która od kilku spotkań bramek nie traci – tym razem też dowiozła prowadzenie do końca), ale przecież gra toczy się też o honor, o tytule króla strzelców nie wspominając. Z tym honorem to nie taka prosta sprawa, bo piłkarze Realu długo grali tak, jakby mieli to głęboko w… nosie. Widowisko w drugiej połowie było wprawdzie nieco lepsze, ale do poziomu godnego czołówki Primera División nadal było daleko. Gdy wydawało się, że Real ma mecz pod kontrolą, niefortunnym zagraniem popisał się Keylor Navas zastępujący dziś w bramce Casillasa. Z prezentu skorzystał Stuani i w 73 minucie wyrównał na 1-1. Tym samym Navas prawdopodobnie zmarnował swoją szansę na regularną grę w pierwszej jedenastce, a Los Blancos mieli 20 minut na zdobycie zwycięskiej bramki. Piłkarze ostro ruszyli do boju i w 79 minucie dwójkową akcję z Ronaldo mocnym strzałem wykończył Marcelo trafiając na 2-1. I od tego momentu wreszcie zobaczyliśmy wielki Real. Wprawdzie najpierw samolubnym zagraniem Chicharito zmarnował doskonałą kontrę, a kapitalny strzał Bale’a efektownie wybronił Casilla, lecz w 83 minucie ponownie wyjmował piłkę z siatki. Chicharito przejął długie zagranie Marcelo, pięknie uwolnił się od obrońców i idealnie obsłużył Ronaldo, który trafił po raz drugi praktycznie zamykając mecz. Meksykanin ponownie udowodnił, że w ataku daje znacznie więcej od grającego przez ponad godzinę Benzemy, zaś CR7 może i zawodzi z rzutów wolnych, ale nadal jest wyjątkowo skuteczny w wykańczaniu akcji. Udowodnił to jeszcze raz w 91 minucie zamieniając na gola świetne dośrodkowanie Jamesa. W ten sposób Cristiano Ronaldo skompletował już siódmego w tym sezonie hat-tricka, a trafienie ustalające wynik meczu to jego gol nr 45 w tym sezonie La Liga. Tytuł Pichichi i Złoty But praktycznie przesądzony gdyż Portugalczyk wyprzedza Messiego o 4 gole. Dzisiejszy klasyczny hat-trick (3 gole w jednej połowie meczu) smakuje wyjątkowo z jeszcze jednego powodu – bramki padły po zagraniach lewą nogą, prawą nogą i głową, a to już perfekcja w każdym calu, jak przystało na mały jubileusz, był to bowiem hat-trick nr 30 Ronaldo w barwach Realu, a zarazem nr 26 w Primera División. Po tym trafieniu mecz się wcale nie skończył – w ciągu ostatnich 2 minut działo się sporo, bo najpierw ze spalonego trafił Espanyol, w odpowiedzi w dobrej sytuacji chybił Bale, a w ostatniej akcji meczu miał jeszcze jedną okazję na gola, jednak to nie jest jego sezon. Walijczyk jest tylko cieniem wielkiego piłkarza z czasów Tottenhamu i nie wiem, co się musi stać, by zaczął regularnie trafiać. Może w przyszłym roku… Lubujący się we wszelakich statystykach z pewnością odnotują, że Real pobił dzisiaj jeden rekord – w ilości strzelonych bramek na boiskach rywala. Dotychczas najlepszy wynik w historii Primera División należał do ekipy Mourinho z sezonu 2011/2012 i wynosił 51. Dzisiejsze 4 gole na Cornell?-El Prat sprawiły, że Real Ancelottiego ma na koncie 53 bramki.
Real dzisiaj wygrał i ostatecznie nie zawiódł, jednak grał tylko przez pół godziny. To stanowczo za mało, by wygrać rywalizację w Primera División, gdzie trzeba się bardziej angażować. Tak robiła Barcelona to ona jest mistrzem sezonu 2014/2015. Tytuł zdobyła całkowicie zasłużenie – po słabym początku miała kapitalną wiosnę grając efektownie i efektywnie. Real wprawdzie strzela dużo bramek, lecz stracił ich niemal dwa razy więcej od Katalończyków i tu jest sporo do poprawy. Podobnie jak gra w meczach z silnymi rywalami – w tym aspekcie madrytczycy zawiedli na całej linii i właśnie to kosztowało ich tytuł. Z trzema najsilniejszymi drużynami Ligi Real zdobył 4 punkty na 18 możliwych, zaś Barcelona 15. Komentarz chyba zbyteczny. Gratulacje dla Luisa Enrique i jego pracy. Jak widać, do wygrywania tytułów nie potrzeba imponującego CV – wystarczy mieć wizję i ją konsekwentnie realizować. To taki wtręt na koniec dla tych, którzy uważają, że do Realu poza Ancelottim żaden inny trener nie pasuje, bo nie jest odpowiednio wielki i utytułowany. A w Barcelonie myślano inaczej i się opłaciło – największe sukcesy odnieśli trenerzy bez doświadczenia: debiutant Guardiola i żółtodziub Enrique.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: