KID ROCK
First Kiss
2015
Robert James Ritchie występujący pod pseudonimem Kid Rock to typowy przedstawiciel amerykańskiego southern rocka. Dzisiaj, bo kiedyś kapitalnie łączył metal z rapem i dawał czadu jak prawdziwy American Bad Ass, z czasem jednak spokorniał i zaczął śpiewać country rock, z naciskiem na to pierwsze słowo. Już na krążku Rebel Soul sprzed 3 lat, który sam później uznał za zły, tylko momentami przypominał tytułową buntowniczą duszę. Trzy dobre numery, reszta praktycznie na odstrzał. Czy po samokrytyce artysta wyciągnął jakieś wnioski? Niestety nie. Biorąc do ręki jego najnowsze dzieło First Kiss oczekiwałem rockowego ognia i mocarnych hitów, a nie mdławych piosenek do poduszki, które setki razy słyszeliśmy w dużo lepszym wydaniu. Nagrań, które przystoją schorowanym rockowym dziadkom, a nie facetowi o duszy buntownika. Może Kid Rock rozmarzył się wspominając swój pierwszy pocałunek? Tak czy inaczej wydał krążek jeszcze słabszy od „złego” poprzednika.
Na promujący płytę singel artysta wybrał utwór tytułowy i trzeba przyznać, że to był strzał w dziesiątkę. Otwierający album First Kiss to bardzo radiowy kawałek i praktycznie jedyny, który ma w sobie odrobinę energii zdolnej porwać słuchacza. Brak mu zadziorności, to raczej gitarowy rock w stylu Bryana Adamsa, ale na bezrybiu i rak ryba. Ludzie w Ameryce dadzą się nabrać i wydadzą kasę licząc, że pozostałe nagrania będą równie dobre. Jednak nic z tego. Da się jeszcze wysłuchać rytmicznych Good Times, Cheap Wine oraz Ain’t Enough Whiskey (brawo za południowoamerykańskie tytuły), lecz za całą resztę ja serdecznie dziękuję. Nie po to sięgam po Kid Rocka, by słuchać Dolly Parton i jej podobnych. First Kiss to album skrojony pod USA, gdzie southern rock ma się całkiem dobrze, i tam ma szansę osiągnąć sukces. Po tej stronie Oceanu chyba niekoniecznie.