NEAL MORSE BAND The Grand Experiment

Neal Morse Grand Experiment recenzjaNEAL MORSE BAND
The Grand Experiment
2015

Neal Morse, amerykański kompozytor i multiinstrumentalista znany z występów w grupach Spock’s Beard i Transatlantic, to bardzo zapracowany człowiek. Oprócz w/w aktywności muzyk wydał niedawno solowy krążek Songs From November, a także drugą płytę formacji Flying Colors, gdzie wspomaga go m.in. Mike Portnoy, którego usłyszymy także na omawianym tu nowym albumie autorskiego zespołu Neal Morse Band. Sporo tego, można więc zrozumieć, że muzyk nie bardzo ma czas na komponowanie utworów i postanowił przeprowadzić niezwykły eksperyment. Panowie weszli do studia bez gotowych utworów i nagrywali muzykę ad hoc, w trakcie jej tworzenia. Słuchając The Grand Experiment naprawdę trudno w to uwierzyć. Wyszła z tego bowiem bardzo solidna, wzorcowo zagrana płyta, która powinna zadowolić miłośników progresywnego rocka.
Pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Nie ma tu niczego nowego, wszystko to już słyszeliśmy i to na płytach różnorakich wcieleń Morse’a. Poza tym wygląda, jakby muzycy kierowali się zasadą „dla każdego coś miłego”: jest więc na początku 10-minutowy, mocno powikłany i zróżnicowany, zmieniający klimat i tempo The Call, jest porcja hard rocka z gitarowym przesterem i przebojowym refrenem (Agenda) i potężny bluesrockowy utwór tytułowy, jest obowiązkowa zwiewna ballada, a na koniec prawdziwy tytan – 26-minutowa suita Alive Again. Jak komuś mało, to w wersji rozszerzonej dostanie kolejne 50 minut muzyki (nowe utwory + koncertowe klasyki), a nawet DVD z klipami i filmem o powstawaniu albumu. To pierwsze wrażenie bałaganu szybko ustępuje miejsca zachwytowi nad formą muzyków i spójności stylistycznej prezentowanego materiału. To nie jest łatwe granie ale wciąga niesamowicie. Mnie akurat najmniej rusza akustyczny Waterfall, lecz cała reszta to granie godne mistrzów, nawet w nie do końca przekonującym openerze. Prawdziwym magnum opus płyty jest oczywiście wspomniana suita Alive Again. Nie jestem zwolennikiem aż tak rozbudowanych kompozycji, zwykle bowiem ich istota gdzieś się rozmywa, całość się rozłazi, a dobre fragmenty przeplatają się ze słabymi motywami. Tutaj tak nie jest. Jej trzy zasadnicze części urzekają dobrymi melodiami oraz gitarowymi i klawiszowymi popisami, brzmią spójnie i atrakcyjnie. Tylko monotonna, balladowa partia finałowa nieco rozczarowuje lecz nie szukajmy dziury w całym – to kawał solidnego progrocka, podobnie jak cały album. Zresztą Neal Morse przyzwyczaił słuchaczy do takich rozbudowanych form, przez lata wypełniały one albumy Spock’s Beard czy Transatlantic. Raz lepsze, raz gorsze – to rzecz gustu, ale zawsze na wysokim poziomie wykonawczym.
The Grand Experiment świata nie zawojuje. Jak wspomniałem – nie wnosi niczego nowego, nie pozostawi po sobie pamiętnych hitów ani rockowych klasyków. To po prostu dobrze zagrana porcja rockowej muzyki opartej na starych patentach wypracowanych wcześniej przez Dream Theater czy King Crimson. Muzyki, której zawsze miło posłuchać. To wielki i całkiem udany eksperyment.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: