Za nami pierwsze ćwierćfinały Ligi Mistrzów 2014/2015

Rozgrywki Ligi Mistrzów wkraczają w decydującą fazę, pora więc krótko podsumować wczorajsze ćwierćfinały. Samo zestawienie uczestników jest zaskakujące, zabrakło bowiem przedstawiciela angielskiej Premier League, przez wielu uparcie uznawanej za najlepszą ligę świata. Tylko że jej zwycięzca to papierowy tygrys, który już kolejny sezon nie radzi sobie w Europie. Tu ostatnio rządzi Primera División, jej siły nie trzeba udowadniać – rok temu w finale LM grały dwie drużyny z Hiszpanii, a Ligę Europy wygrała Sevilla. Teraz wśród 8 najlepszych drużyn Starego Kontynentu znów są 3 hiszpańskie, do tego 2 francuskie oraz przedstawiciele Niemiec, Włoch i Portugalii. Los już na tym etapie rozgrywek skojarzył ubiegłorocznych finalistów z Lizbony, z kolei mistrz Włoch grał z rewelacją rozgrywek Monaco, pogromca faworyzowanej Chelsea w Paryżu podejmował Barcelonę, zaś do Porto wybrał się Bayern.
ATLETICO – REAL 0-0
W derbowym meczu dwóch madryckich ekip nie brakowało emocji. Zabrakło jedynie bramek, a to za sprawą słabej skuteczności piłkarzy Realu, który miał najtrudniejszego rywala i jako jedyny z faworytów nie wygrał swojego meczu. Obrońcy trofeum przez większość meczu dominowali, ale seryjnie marnowali swoje sytuacje, w dużej mierze dzięki dobrej dyspozycji Oblaka w bramce Atlético. Trio BBC jest dalekie od wysokiej formy, zaś drużyna Ancelottiego wciąż ma kłopoty z równowagą i zagraniem dwóch połówek na podobnej intensywności. To siódmy kolejny mecz Realu z Atlético bez zwycięstwa. Szansa na przełamanie tej niechlubnej serii już w środę na Bernabéu, gdzie jednak piłkarze Simeone czują się bardzo dobrze – nie ulegli w żadnej z ostatnich trzech potyczek osiągając zwycięstwa lub bramkowe remisy. Teraz każdy taki wynik da im przepustkę do półfinału.
JUVENTUS – MONACO 1-0
Najmniej emocjonujące spotkanie ćwierćfinałowe odbyło się w Turynie, gdzie mistrz Włoch miał zdemolować Monaco, powszechnie uznawane za najsłabszą drużynę tej fazy rozgrywek. Jednak to nie był dzień Juventusu, który długo męczył się z rywalem i wygrał dopiero po bramce z kontrowersyjnego rzutu karnego. Okazji z obu stron nie brakowało i z pewnością remis byłby rezultatem lepiej oddającym boiskowe wydarzenia. Jednobramkowa przewaga to niby niewiele lecz Włosi już pokazali, że potrafią przekonująco wygrywać na wyjeździe i nadal pozostają faworytem do awansu.
PORTO – BAYERN 3-1
Wygrana Porto z Bayernem Guardioli to prawdziwa sensacja ćwierćfinałów. Nawet nie chodzi o jej rozmiar lecz sam przebieg meczu. Faworyt całych rozgrywek grał bez kilku podstawowych graczy (m.in. Robbena i Ribéry’ego) lecz to nie tłumaczy rozkojarzenia Niemców, którzy potknęli się już w pierwszej akcji. Piłkę stracił Alonso agresywnie zaatakowany przez Martíneza, tego sfaulował Neuer i sędzia podyktował jedenastkę. Powinien też wyrzucić bramkarza z boiska, ale skończyło się na żółtej kartce. Gola strzelił Quaresma, a kilka minut później ten sam zawodnik wykorzystał kolejny błąd obrony i trafił na 2-0. Nadzieję Niemcom przywrócił Thiago, lecz po przerwie Martínez podwyższył na 3-1 i postawił Bayern w trudnej sytuacji. W rewanżu Niemcy muszą zagrać o niebo lepiej bowiem wczoraj to Portugalczycy byli agresywni, dokładni i mieli jeszcze kilka szans na kolejne bramki.
PSG – BARCELONA 1-3
Po wyeliminowaniu londyńskiej Chelsea w Paryżu apetyty mocno wzrosły. Po cichu mówiło się nawet o wygraniu Ligi Mistrzów, lecz przyjechała Barcelona i pokazała gospodarzom miejsce w szeregu. Wprawdzie PSG wystąpiło bez kilku podstawowych graczy (bolesny był zwłaszcza brak Varrattiego i Ibrahimovicia), to jednak nikt nie spodziewał się tak łatwego zwycięstwa gości. Katalończycy w pełni kontrolowali wydarzenia, zagrali perfekcyjnie i nader skutecznie – wykorzystali niemal wszystkie sytuacje, jakie stworzyli, i choćby to ich odróżnia od graczy Realu. Klasą dla siebie był Luis Suárez, który po własnych akcjach zdobył dwa gole pokazując rywalom, jak powinna grać prawdziwa 9-tka. W ogóle całe południowoamerykańskie ofensywne trio w Barcelonie jest w świetnej formie – gole zdobywali Neymar i Suárez, Messi tym razem jedynie asystował, a raz trafił w słupek. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że piłkarze Enrique nie grają na 100% i gdyby potrzeba było więcej bramek, mogliby je strzelić. Gola stracili po pechowym rykoszecie, aczkolwiek paryżanie też mieli swoje okazje. Niestety Pastore, Cavani i Lavezzi zawodzili pod bramką Ter Stegena. Tak oto prysło marzenie Paryża bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy w możliwość odrobienia strat z tak kapitalnie grającą Barceloną. Na tę chwilę jedyną drużyną, która jest zdolna powstrzymać Katalończyków przed wygraniem Ligi Mistrzów, wydaje się być Real Madryt. O ile nauczy się walczyć przez pełne 90 minut, pokona Atlético i awansuje dalej.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: