SIENA ROOT Pioneers

Siena Root Pioneers recenzjaSIENA ROOT
Pioneers
2014

Siena Root nie jest kapelą specjalnie znaną. Przez 10 lat nagrywania nawet nie dorobiła się osobnego hasła na polskojęzycznej Wikipedii, co akurat nie jest miarodajnym wyznacznikiem popularności, ale ma prawo dziwić, gdy mówimy o zespole z takim stażem. Tym bardziej, że Szwedzi z powodzeniem grają modnego ostatnimi laty opartego na bluesie stoner rocka w klimatach Deep Purple czy Uriah Heep. Realizują swe nagrania w sposób analogowy, zaś ich brzmienie zdominowały bas i organy. Oczywiście także rozbudowane solówki gitarowe i psychodeliczne klimaty są stale obecne w muzyce grupy, a długie, kilkunastominutowe utwory nie należą do rzadkości. Pioneers to już piąty studyjny krążek sztokholmskiego kwintetu, wydany 5 lat po Different Realities, opatrzony dość przekornym tytułem. Wszystko można powiedzieć o Siena Root, ale na pewno nie to, że są pionierami w swoim gatunku.
Album w pewnym sensie zaskakuje. Nie chodzi o zmianę wokalisty czy gitarzysty, bo nowi członkowie spisują się bez zarzutu. Muzycy uprościli brzmienie i zrezygnowali z typowych długasów (jest tylko jeden 10-minutowy kawałek) na rzecz prostych, wyrazistych nagrań. Moim zdaniem wyszło to grupie tylko na zdrowie, co słychać już w otwierającym zestaw Between The Lines, gdzie ciężkie akordy wymieniają się z tymi spokojnymi, a głos wokalisty Jonasa Åhléna brzmi rasowo i potężnie. Ten utwór to taki Pioneers w pigułce, bo dalej będzie bardzo podobnie. Czasem trochę szybciej jak w Root Rock Pioneers, czasem bardziej przebojowo (Going Down), czasem zaś bluesowo w stylu Sabbathów (Keep On Climbing) lub wirtuozersko à la Deep Purple z wyeksponowanymi Hammondami, jak w The Way Your Turn (pamiętacie Lazy Machine Head?). Oczywiście wszystko przebija finałowe nagranie In My Kitchen – rozbudowane bluesisko, w którym panowie wreszcie mogą trochę odjechać w psychodelicznym stylu, podobnie jak to robili na wcześniejszych krążkach. Szkoda, że wszystko się kończy po zaledwie 40 minutach, ale skoro to granie na modłę lat 70., to i czas trwania płyty musi być z tamtych czasów. Chyba że sięgniemy po wydanie specjalne, które zostało poszerzone o jeden utwór – tylko jeden, ale za to jaki: cover Whole Lotta Love Led Zeppelin. Nic nie ujmując Siena Root – wolę oryginał, zaś Szwedów chętniej posłucham w ich autorskich kompozycjach umiejętnie łączących elementy rocka, bluesa i psychodelii.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: