Po trzech kolejnych wpadkach dzisiaj Real musiał wygrać swój mecz by zrehabilitować się w oczach madryckiej publiczności, która ostatnio żegnała piłkarzy głośnymi gwizdami. Zwycięstwo nie było trudnym zadaniem gdyż na Bernabéu przyjechało Levante, jedna z najsłabszych drużyn La Liga. Królewscy spokojnie wygrali lecz wynik 2-0 chyba nikogo w pełni nie zadowolił. Podobnie jak styl zespołu, któremu wciąż brakuje boiskowej złości. Ancelotti chyba nie jest w stanie zrozumieć, że „bylejakość” nie przejdzie w Madrycie, że tu się wymaga więcej, a drużynom z końca tabeli powinno się aplikować manitę, a nie wymęczone dwie bramki. Jeszcze w pierwszej połowie to jakoś wyglądało – chłopaki biegali, starali się, oddali nawet 13 strzałów. Już pierwszy z nich mógł wpaść lecz Cristiano Ronaldo trafił w słupek. W 18 minucie po jego przewrotce piłkę z okienka bramki Mari?o wybił obrońca ale dobitka Bale’a była skuteczna. To pierwszy gol Garetha od 2 miesięcy – Walijczyk bardzo potrzebował tego przełamania. Był dziś aktywny i, co najważniejsze – skuteczny. W 40 minucie lekko zmienił tor lotu piłki po strzale Ronaldo i tak zdobył swoją drugą bramkę. Nikt wtedy nie przypuszczał, że Real po zmianie stron przestanie grać i więcej goli nie będzie. O drugiej połowie nawet nie warto wspominać. Chyba tylko o ekwilibrystycznym uderzeniu Benzemy z 64 minuty, które wylądowało na spojeniu słupka z poprzeczką. To jedyna akcja meczu, w której Francuz się pokazał.
Nie warto pisać więcej bo nie ma o czym. Real miał wygrać i przekonać swą grą. Wygrał ale nikogo nie przekonał. To wciąż nie jest dyspozycja na El Clásico. Wprawdzie nikt się chyba nie spodziewał nagłej eksplozji formy, ale to, co zobaczyliśmy w drugiej połowie, było znacznie poniżej nawet minimalnych oczekiwań. W niczym nie pomogła obecność Modricia i wracającego po kontuzji Ramosa, choć obaj rozegrali poprawne zawody. O ile z przodu było słabo, o tyle obrona grała pewnie i nie dopuściła do zagrożenia pod bramką Keylora Navasa. Dzisiaj w bramce mógł stanąć nawet któryś z kibiców, a wynik nie byłby inny. Levante nie oddało ani jednego celnego strzału, z kolei madrytczycy uderzali często (głównie w pierwszej połowie), ale jakość strzałów pozostawiała wiele do życzenia. Cóż, na razie trzeba zapomnieć o efektownych goleadach – Królewscy nie są do tego zdolni. Trzeba się więc cieszyć skromniutkimi wygranymi, jak ta dzisiejsza. Za tydzień taki wynik wzięlibyśmy w ciemno…