„Drużyna dobrze zareagowała na gorszy okres”, zapewniał Carlo Ancelotti na konferencji przed spotkaniem z Schalke 04 Gelsenkirchen. To miał być mecz, którym drużyna udowodni, że wraca na właściwe tory, i wysokim zwycięstwem przekona kibiców, że kryzys minął. Dwubramkowa zaliczka z pierwszego spotkania ze średniakiem ligi niemieckiej (który wcale nie przyjechał w najmocniejszym składzie) pozwalała spokojnie patrzeć na rewanż. Spokojnie tylko do momentu, gdy gra się rozpoczęła. Okazało się bowiem, że drużyna ma w nosie kibiców i wbrew słowom trenera w ogóle nie zareagowała na gorszy okres. Real grał słabo, wolno, popełniał te same błędy co w poprzednich spotkaniach, a składne akcje można było policzyć na palcach jednej ręki. Brakowało zawzięcia, determinacji, a tempo gry madrytczyków przypominała „żywiołowość” reakcji Carletto na poczynania swoich podopiecznych. Królewscy przegrali ten mecz 3-4 i w ostatnich minutach rozpaczliwie bronili tego wyniku, bo każda następna bramka gości eliminowała ich z dalszych rozgrywek. Oszczędzę kolejnych komentarzy do tego wstydliwego występu, bo byłyby identyczne jak te z ostatnich dwóch meczów. Po każdym z nich miało być lepiej, tymczasem było jeszcze gorzej. Jedno się poprawiło: dzisiaj Real przynajmniej strzelił 3 gole – ale o z tego, skoro stracił aż 4…
Duże brawa należą się Niemcom. Chociaż przyjechali do Madrytu skazani na pożarcie, zagrali bez żadnych kompleksów i byli o włos od wyeliminowania wielkiego Realu Madryt. Wielkiego niestety tylko na papierze. Gra Królewskich już od 3 miesięcy woła o pomstę do nieba, teraz jednak już (już?!?) sam trener zauważył, że istnieje problem w ataku, lecz obiecał go wyeliminować. Podobnie jak kiedyś obiecywał efektowną grę. Ancelotti nie radzi sobie w Realu i teraz wreszcie przestał to ukrywać. Nie wie, co jest przyczyną tak złej gry zespołu, a czasu na poprawę ma niewiele, bo już w przyszły weekend najważniejszy mecz ligowego sezonu – El Clásico. Kryzys nie mógł przyjść w gorszym momencie. Właściwie to przyszedł już dość dawno (najlepiej obrazują to liczby ze zdjęcia obok) i gdyby wtedy konserwatywny Włoch zareagował, być może byłoby po problemie. O ile dzisiaj trudno go winić o zły wybór piłkarzy, bo wystawił najlepszy możliwy skład, to o brak motywacji i zaangażowania jak najbardziej tak.
Już sam początek meczu mógł budzić niepokój – Niemcy nie mając nic do stracenia ruszyli do przodu i w niczym nie przypominali wystraszonej ekipy sprzed 3 tygodni. Stwarzali sytuacje bramkowe i często grali w dziada ze zdumionymi gospodarzami. To żenujące, że madryckie gwiazdy nie potrafiły wymienić kilku podań pod pressingiem Niemców i często gubiły piłkę, podczas gdy złożeni z nieznanych piłkarzy goście grali swobodnie, a piłka chodziła jak po sznurku. Bramka dla podopiecznych Di Matteo była kwestią czasu. Zdobył ją w 20 minucie Fuchs mocnym strzałem wprost w Casillasa, który interweniował dość niefortunnie. Odpowiedź Madrytu była szybka – 5 minut później po rzucie rożnym piękną główką wyrównał Cristiano Ronaldo. To jednak niewiele zmieniło – nadal to goście stwarzali większe zagrożenie, a po jednej z akcji Huntelaar trafił w spojenie słupka z poprzeczką. Już wtedy gol wisiał na włosku, a padł chwilę potem – w 40 minucie znów nieudana interwencja Casillasa, który zamiast do boku odbił przed siebie jeden ze strzałów, a dobitka Huntelaara dała gościom kolejne prowadzenie. I znów sytuację uratował niezawodny Cristiano – w 45 minucie najładniejsza akcja meczu, fantastyczne dośrodkowanie Coentr?o i główka na 2-2. Przez moment zapachniało wielkim Realem. Tylko przez moment.
Wydawało się, że po zmianie stron i reprymendzie w szatni (?) madrytczycy wezmą się do roboty i przestaną lekceważyć rywala. Powinno do nich dotrzeć, że mecz sam się nie wygra. I rzeczywiście, już w 53 minucie gospodarze po raz pierwszy wyszli na prowadzenie. Znów w akcji miał udział Coentr?o, a wykończył ją Benzema, minimalnie podnosząc notę za swój marny występ. Lecz zamiast dobić rywala, zagrać szybciej i dokładniej, Królewscy odpuścili i na efekty nie trzeba było czekać. W 57 minucie precyzyjnym uderzeniem wyrównał młodziutki Sané (tu znów nie najlepiej wypadł Iker), zaś w 84 minucie idealnie trafił Huntelaar ustalając wynik na 4-3. Schalke 04 Gelsenkirchen efektownie nawiązało do swej nazwy – na Bernabéu trafiło aż 4 razy, co nie udało się w Lidze Mistrzów nikomu od kilkunastu lat. Trzeba zauważyć, że goście mieli kolejne szanse i górowali nad Królewskimi w każdym aspekcie gry, co dobrze widać po statystykach meczu na zdjęciu poniżej, które w zasadzie mogłyby wystarczyć za cały komentarz. Piłkarze Di Matteo stworzyli więcej groźnych sytuacji, oddali więcej strzałów, również więcej celnych, wymienili więcej podań, których celność była lepsza, i wreszcie najważniejsze – to, co wyjątkowo kuleje od 3 miesięcy: przeciwnicy przebiegli niemal 10 km więcej. Grając na stojąco trudno wygrać mecz, nawet z teoretycznie słabszym rywalem. Dzisiaj Schalke takim nie było. Real Madryt awansował, bo w dwumeczu wygrał 5-4, lecz swoją postawą po raz kolejny zostawił wielki niesmak. Real gra, a świat się śmieje, zaś madrycka publiczność głośnymi gwizdami wyraźnie dała do zrozumienia, co myśli o takim podejściu milionerów do swoich obowiązków. Nie po to pompuje się setki milionów w tę drużynę, by oglądać tak marne spektakle. Różnicę między Realem z zeszłego sezonu – Realem ambitnym i głodnym zwycięstw, a Realem obecnym – sytym i spełnionym, dobrze obrazuje rezultat dwumeczu z tą samą drużyną, bo przecież Schalke również w sezonie 2013/2014 było przeciwnikiem Los Blancos w 1/8 finału LM. Wtedy wynik brzmiał 9-2. Teraz 5-4.
Dzisiaj byliśmy świadkami najgorszego występu Realu Madryt na Estadio Santiago Bernabéu za kadencji Carlo Ancelottiego. Zawiedli niemal wszyscy. Iker Casillas popełnił rażące błędy i dwie pierwsze bramki obciążają jego konto, a i przy trzeciej powinien zareagować, a nie stać jak słup soli. Brakiem dobrej widoczności może się zasłaniać junior, a nie mistrz świata i golkiper Realu Madryt. Jednakże w ostatnich minutach, gdy wszyscy z nerwów potracili głowy, on zachował zimną krew i bronił to co powinien. Varane’owi brakowało pewności i raz fatalnie się pomylił, na szczęście bez konsekwencji. Arbeloa się starał, ale jego umiejętności już od dawna nie wystarczają. Pepe dawał radę, zaś o Coentr?o pisałem wcześniej – zaliczył całkiem udany występ. W pomocy Kroos grał głównie w poprzek, zabrakło jego słynnych „crossów”, Isco się bardzo starał, jednak zagrał bez błysku, a jego podaniom brakowało dokładności, z kolei Khedira po dzisiejszym występie nigdy więcej nie powinien grać w białej koszulce. Przeszedł obok meczu, wyraźnie myślami jest już zupełnie gdzie indziej. Benzema strzelił bramkę, lecz poza tym zawodził, ale jeszcze gorzej prezentował się Bale, który kompletnie zatracił te cechy, za które podziwiano go w Tottenhamie. Obok Khediry był to najsłabszy zawodnik na boisku. Wreszcie Cristiano, który dzisiaj uratował Real dwoma trafieniami i nie można złego słowa powiedzieć o jego grze. Może nie wszystko mu wychodziło lecz widać było sportową złość i tę zaciętość, jakiej ostatnio wszystkim brakuje. Na koniec największy plus meczu, na który madridistas czekali niemal 4 miesiące – powrót Luki Modricia na boisko. Wszedł tylko na pół godziny, ale przez ten czas miał więcej dobrych zagrań niż wielu jego kolegów razem w ciągu 90 minut. Idealnie wypełniał dziurę między formacjami będąc łącznikiem między pomocą i atakiem. To może nie wystarczy, by całkowicie odmienić grę, ale z pewnością jego postawa wlała odrobinę optymizmu w serca fanów Realu.
Od dłuższego czasu piszę, że madrytczycy grają źle, a trener lekceważy problem. Kibice zawsze wierzą, że forma nagle wróci, bo to przecież świetni zawodnicy. Jednak każdy kolejny mecz pogłębia kryzys i mam wrażenie, iż nic się nie zmieni, dopóki szkoleniowcem będzie Carlo Ancelotti. Włoch przysnął, nie zareagował wtedy, kiedy powinien, nie bardzo wie, skąd ta zapaść i trudno uwierzyć, że potrafi temu zaradzić. Nie rządzi twardą ręką, nie rotuje składem, nie zmienia systemu, nie dostosowuje taktyki, nie motywuje piłkarzy (przeciwnie: hasłami typu „BBC gra zawsze” osiąga odwrotny efekt), i tak dalej. Można by długo wymieniać, ale nie o to chodzi. Obrońcy Ancelottiego zasłaniają się tym, co wygrał, ale i Di Matteo wygrał LM, a trudno go nazwać znanym szkoleniowcem, można to więc różnie interpretować. Można też dla odmiany pokazać, co przegrał – albo raczej: czego nie wygrał. Carletto trenował same wielkie ekipy, a ma na koncie tylko 3 mistrzostwa krajowe. Z wielkim Milanem przez 8 lat tylko jeden raz był mistrzem Włoch. Jeśli chodzi o Real – Ancelotti wprowadził do drużyny niezbędny spokój i zdobył 4 tytuły, nikt mu tego nie odbierze, ale faktem jest też, iż dostał na wejściu gotową ekipę plus dwie wielkie gwiazdy, grał systemem poprzednika i nie wygrał pucharów własnym geniuszem – świetną taktyką i nowatorskim podejściem, tylko kontratakami, które jeszcze wtedy działały, a które potem skutecznie zniszczył. Mecz z Schalke doskonale to pokazał – Niemcy grali otwarty futbol i wystawiali się na kontry, jednak madrytczycy zupełnie nie umieli z tego skorzystać. Oczywiście kibicom nie pozostaje nic innego, jak nadal wierzyć w tę drużynę, nawet nadal wierzyć w tego trenera, dopóki on nim jest. Bo druga strona medalu jest taka, że to wciąż Real Madryt – to wciąż fantastyczna ekipa, która czarowała swą grą i dała kibicom wiele radości. Teraz gra gorzej i pewne schematy nie funkcjonują, ale to minie. Jednak nic się nie dzieje bez przyczyny i nic samo się naprawia, a chyba na to czeka szkoleniowiec. Chodzi o to, by kierowca tego świetnego pojazdu, jakim jest Real Madryt, wiedział dokąd podąża, potrafił nim kierować i nie jechał na zaciągniętym hamulcu. Czasami trzeba też dolać benzyny i wymienić zużyte elementy. Niekiedy zaś trzeba zaryzykować i spróbować nowej trasy. Boję się, że na to wszystko Włochowi brakuje odwagi. Jeśli jej nie znajdzie, jego dni w Madrycie są policzone.
Plus meczu: Cristiano Ronaldo, powrót Luki Modricia
Minus meczu: Bale, Khedira, Casillas