Po wczorajszym prezencie od Malagi, która nieoczekiwanie wygrała z Barceloną, Real Madryt miał szanse odskoczyć Katalończykom na 4 punkty w ligowej tabeli. Warunkiem było zwycięstwo w meczu z Elche – jedną ze słabszych drużyn Primera División, w której bramce gra Przemysław Tytoń. Dość powiedzieć, że Barcelona w trzech tegorocznych meczach wbiła Elche aż 15 bramek. Ale Real nie byłby sobą gdyby nie podniósł ciśnienia swoim sympatykom. Przez pierwsze 45 minut oglądaliśmy marne zawody, w których Królewscy oczywiście dominowali, ale ich akcje były niedokładne, wolne i co tu dużo mówić: nudne. Wprawdzie już na początku Cristiano Ronaldo trafił w słupek, lecz potem wyróżniał się jedynie efektownymi symulkami i machaniem rękami po braku reakcji sędziego na rzekome faule. Nie ma sensu pisać o grze madrytczyków, bo był to popis na poziomie polskiej ligi. Drugiej polskiej ligi, bo w Ekstraklasie grywa się lepiej. Jedyny godny zapamiętania moment to przewrotka Benzemy w 39 minucie i piękny gol, którego sędzia nie uznał dopatrując się wydumanego spalonego. Ofsjadu nie było lecz nie ma co zwalać winy na arbitra, bo klasowy zespół amatorskim grajkom z Elche powinien wbić kilka goli i nie martwić się o jednego nieuznanego. Może po prostu Real nie potrafi dzisiaj grać lepiej? Kryzys trwa i niech nikogo nie zmylą wymęczone wygrane z Deportivo i Schalke.
Pokaz bezradności trwał w najlepsze również po zmianie stron ale z pomocą przyszedł przypadek. W 56 minucie po rajdzie Cristiano piłkę niefortunnie odbił Tytoń wprost pod nogi Benzemy, a Francuz z najbliższej odległości uzyskał upragnione prowadzenie. Od tego momentu Real się rozluźnił i zaczął grać znacznie lepiej, co wcale nie znaczy dobrze. Konsekwencją była piękna akcja z 69 minuty, gdy dośrodkował Isco, a Cristiano Ronaldo głową zdobył naprawdę piękną bramkę. 2-0 to już bezpieczny wynik zważywszy na nijaką grę gospodarzy z przodu. W 73 minucie mogło być 3-0, lecz Portugalczyk minimalnie chybił z rzutu wolnego. Potem chyba więcej już się madrytczykom nie chciało bo w końcówce grali wolno, oddawali inicjatywę i przykro było patrzeć, że nawet z tak kiepskim rywalem (Elche bez celnego strzału) nie potrafią strzelić więcej niż 2 gole. Co gorsza, nawet nie bardzo próbują. Zadanie wykonali – 3 punkty zostały w Madrycie, ale styl nadal pozostawia wiele do życzenia. Bardzo wiele. Królewscy wciąż grają schematycznie i bardzo wolno, zaś trener zamiast zmian ofensywnych wzmacnia obronę. Dzisiaj w ostatnich minutach wpuścił Illarramendiego, potem Arbeloę, i – uwaga: w 93 minucie wszedł jeszcze Jesé. Wszedł to niewłaściwe słowo, bo kilka sekund później sędzia zakończył mecz. Młody Hiszpan chyba musi sobie poszukać innego klubu, bo u konserwatywnego Włocha nawet ogonów nie gra i nie ma szans na odbudowanie formy. Wielki talent marnuje się na zabetonowanej ławce, a takie zachowanie trenera to ewidentny brak szacunku dla zawodnika. Wstyd panie Ancelotti, tak się po prostu nie robi. Jesé to nie żaden Chicharito (który notabene też nie gra i nie wiem, po co w ogóle został sprowadzony), to wielokrotnie komplementowany wychowanek klubu o dużych możliwościach i nie godzi się tak z nim postępować. Na ławce ich nie rozwinie. A wracając do meczu – to nie była gra na 100%. Może aż tyle nie było potrzebne, ale chyba po dwóch miesiącach mizerii już najwyższa pora grać lepiej. Real musi się szybko ogarnąć bo kolejni przeciwnicy – Villarreal i Athletic, z pewnością postawią dużo trudniejsze warunki niż słabiutkie Elche. Na ich pokonanie obecna forma nie wystarczy.
Na koniec warto dodać pewną ciekawostkę. Było to ligowy mecz nr 500 Ikera Casillasa oraz setny mecz Realu pod wodzą Carlo Ancelottiego. Włoch zdobył w nich 244 punkty wyrównując osiągnięcie swego poprzednika José Mourinho. To oczywiście najlepszy wynik w historii Primera División (trzeci jest Guardiola – 232 punkty). Złożyło się na to 78 wygranych, 10 remisów i 12 porażek przy bilansie bramkowym 272:80. Wynik Mourinho po pierwszych 100 meczach to 77-13-10 i bilans bramkowy 274:81. Oczywiście Carletto wygrywa z Portugalczykiem w klasyfikacji trofeów – zdobył je 4, podczas gdy Mou po 100 meczach miał na koncie jedynie Puchar Króla.