Fani Realu Madryt, do których od ponad 20 lat się zaliczam, nie będą chętnie wracać do sobotnich wydarzeń z Vicente Calderón. Drużyna Carlo Ancelottiego rozegrała najgorszy mecz za jego kadencji, a ja twierdzę nawet, że najgorszy od momentu objęcia steru Królewskich przez Florentino Péreza w czerwcu 2009. Nawet manita na Camp Nou czy 2-6 na Bernabéu nie miały tak gorzkiego smaku, bo piłkarze starali się, walczyli i trudno było im odmówić zaangażowania, którego teraz w spotkaniu z Atlético zupełnie zabrakło. Oliwy do ognia dodała zorganizowana tego samego wieczora urodzinowa impreza Cristiano Ronaldo, z której zdjęcia przeciekły do sieci, i chociaż trudno odmówić piłkarzom prawa do życia osobistego, całe zdarzenie było dość niefortunne. Internetowe fora sympatyków Los Blancos zagotowały się od komentarzy na temat postawy piłkarzy oraz kwalifikacji trenera do prowadzenia zespołu. Skupmy się chwilę na tym drugim aspekcie, bo o zawodnikach powiedziano już wszystko. Ich postawa była naganna, wielu z nich za nią przeprosiło, nawet skruszony Cris obiecał powalczyć o ponowne zaufanie kibiców, którego tak naprawdę nigdy nie utracił. Na wysokości zadania nie stanął jedynie kapitan Iker Casillas, jednak nie ma sensu drążyć tematu jego aroganckich wypowiedzi. Ważniejszy jest Carlo Ancelotti – kapitan tego statku i pośredni winowajca zamieszania.
W wielkiej dyskusji na jego temat i porównań z José Mourinho nie ma jednej prawdy – każdy kibic ma swoją opinię, ja wyrażę własną korzystając z możliwości, jaką daje mi blog. Daleki jestem od negowania trenerskich osiągnięć Włocha, bo liczby nie kłamią, lecz zawsze można je różnie interpretować. Ancelotti 3 razy wygrał Ligę Mistrzów (2x Milan, 1x Real), ale przecież trenował same wielkie ekipy, więc było mu nieco łatwiej (dla porównania – Mourinho swoją pierwszą LM wygrał z Porto). Jednak Carletto nie jest długodystansowcem – podczas 8 lat pracy z wielkim Milanem tylko 1 raz był mistrzem Włoch, co może martwić w kontekście ligowych ambicji klubu z Madrytu. Choć zawsze byłem zwolennikiem kontynuacji pracy trenerskiej i uważam, że jedną z głównych przyczyn niepowodzenia pierwszej ery Galacticos były zbyt częste zmiany szkoleniowców, to z dużym niepokojem patrzę na to, co Ancelotti wyprawia w Realu Madryt. I nie chodzi tylko o ostatni mecz…
Włoch w 2014 roku wygrał z Realem 4 trofea i to jest główny argument jego zwolenników. Argument niepodważalny, to prawda, i chwała mu za to, ale delikatnie mówiąc: przyszedł na gotowe i miał z górki. Dzisiaj wiemy dobrze, że nie jest dobrym taktykiem ani strategiem (w tym Simeone zjada go na śniadanie), że z każdym przeciwnikiem gra tak samo i takim samym składem – zresztą, o braku rotacji już napisano wiele, teraz doszło do tego demotywowanie zmienników hasłami o nienaruszalności BBC. Carlo jest pasywny, brakuje mu odwagi, stawiania na młodych, rozwijania tego klubu. Jego ulubione hasła to spokój i równowaga – pozornie OK, ale dlaczego tak często jego Real gra do tyłu, nie potrafi na tempie wymienić kilku podań z klepki, gubi się pod pressingiem rywali (nawet tych słabych), nie ma wyćwiczonych schematów, zaginęły nawet słynne podania w uliczkę. O przygotowaniu fizycznym nawet nie wspomnę, bo skoro zawodnicy biegają poniżej 100 km to trudno mecz wygrać. To w takim razie czego Carlo ich nauczył? W czym się poprawili i rozwinęli? Tiki-taka na własnej połowie niczemu nie służy i nie jest żadnym argumentem. Oczywiście, mamy teraz spokój z prasą, która wobec Mourinho była cholernie złośliwa, a dziennikarze nie zadają trudnych pytań, bo na każde z góry znają zawsze taką samą odpowiedź szkoleniowca. Nie ma też kłótni w szatni, bo Carlo nie posadzi na ławkę gwiazdorów bez formy – mają grać zawsze, więc się nie buntują i kochają trenera. Ale skoro tak, to dlaczego oddali sobotni mecz o honor bez walki, dlaczego nie umierali za Carlo na murawie, jak kiedyś potrafili umierać za Mourinho?
Życzę Ancelottiemu jak najlepiej, bo jest trenerem mojego klubu, ale wolałbym kogoś z jajami, który ma jasną wizję drużyny i ją konsekwentnie realizuje, dobierając do niej graczy i wymagając na prezesie potrzebne mu transfery. Kto wie, czego chce. Kto potrafi wykrzesać z zawodników to, co najlepsze. Kto każe im grać do przodu, a nie w bok lub do tyłu. Nie wiem, czy Carletto jest takim człowiekiem. Nie sądzę. Na razie zdobył co zdobył, lecz potem spoczął na laurach. Czy ktoś pamięta, jak grał jego PSG? Nie dało się tego oglądać. Nie chcę tego samego pisać o moim Realu, ale gra drużyny w kilku ostatnich meczach nie może się podobać. Jest to tym bardziej widoczne, że kryzys w Madrycie zbiegł się z eksplozją formy Barcelony. Dzisiaj Królewscy na boisku prezentują się dokładnie tak, jak ich szkoleniowiec na ławce. Po dramacie na Calderón Ancelotti staje przed kolejnym ważnym egzaminem – musi odrodzić madryckie gwiazdy i wskrzesić formę na decydujce mecze sezonu. Włoch jeszcze niczego nie przegrał (poza Pucharem Króla), ale przecież historia Realu jest pełna przypadków, gdy osiągających wyniki szkoleniowców zwalniano za marny styl gry drużyny. Najlepszym przykładem jest Fabio Capello, który dwukrotnie żegnał się z klubem po zdobyciu mistrzostwa kraju, a przecież jego zawodnicy walczyli jak lwy i nie odpuszczali meczów. Ancelotti jest pupilkiem Florentino Péreza i raczej go taki los nie czeka, jednak powinien zdecydowanie zareagować. Jakim jest trenerem pokażą najbliższe mecze, gdzie oczekuję nowego Realu: biegającego przez 90 minut, walczącego na 100%, stosującego pressing, głodnego bramek. Oczekuję zmiany w mentalności piłkarzy. I zmian w składzie, chociaż trener już zapowiedział, że Lucas Silva zacznie jutrzejszy mecz na ławce. I tu najlepiej widać różnicę między Ancelottim a Mourinho. Pozyskany przez Portugalczyka Cuadrado po tygodniu treningów grał w pierwszym składzie Chelsea w trudnym meczu z Evertonem (mimo wielu innych opcji), a Lucas Silva siedzi na ławce od 3 tygodni bez gry z łatwym przeciwnikiem (pomimo braku zawodników i opcji). Po co więc go kupiono?
Na zakończenie kilka słów o Mourinho. Uważam, że obaj panowie to wielcy szkoleniowcy, każdy ma swoje plusy i minusy. Mou miał wady osobowe, ale trenerem był genialnym, świetnie reagującym na boiskowe wydarzenia. Carlo z kolei jest miły i grzeczny, ale zawsze tak samo nudny, a jego drużyna gra bardzo schematycznie. Ale za to na Concha Espina powrócił spokój i klasa. Coś za coś. Nie ma ludzi idealnych. Mourinho to świetny taktyk i wizjoner, natomiast ma pewne cechy charakteru, które nie pozwalają go do końca lubić. Pracując w Hiszpanii za dużo prowokował i rozrabiał, ale pod względem sportowym wykonał kapitalną pracę. Idealnie zarządzał drużyną, gdy był problem – potrafił nią wstrząsnąć i rozwiązywał go. Nie zaklinał rzeczywistości mydląc oczy dziennikarzom wytartymi, pustymi frazesami. Pamiętacie jego konferencję z tekstem: nie mam drużyny, chciałem zmienić 11, ale miałem tylko 3 zmiany, by po tygodniu powiedzieć: odzyskałem drużynę? To był cały Mourinho. Wprawdzie Carlo wygrał w jednym roku więcej tytułów niż Portugalczyk przez 3 lata (na szczęście mecz w Lizbonie przedłużono o 3 minuty, a tylko wygrana w LM otwiera drzwi do kolejnych tytułów), ale należy pamiętać, w jakim momencie przejął Real jeden i drugi. Mourinho przyszedł do klubu losowanego w LM z drugiego koszyka, po 6 latach bez nawet jednego ćwierćfinału (co brzmi dzisiaj jak żart) i z regularnym laniem od Barcelony na krajowym podwórku. Portugalczyk nie kupił gwiazd za grube miliony tylko młodych graczy, z których zrobił gwiazdy i które potem sprzedano za grube miliony. Z Barçą zaczął od manity, ale skończył (w swoim ostatnim, słabym sezonie) z passą 5 meczów bez porażki (3 wygrane, 2 remisy). Przełamał jej hegemonię, zabierając jej Puchar, potem mistrzostwo i wreszcie Superpuchar. Ligi Mistrzów nie wygrał, ale zabrakło naprawdę niewiele. Z Bayernem dobrego karnego (Ramos w kosmos), z Borussią kilku minut – albo może właśnie tej jednej, która zdecydowała w Lizbonie. Ale trzy kolejne półfinały LM przywróciły Real do życia – klub odzyskał szacunek w Europie, znów się go bano, a słynne huraganowe kontry do dzisiaj każdy wspomina z rozrzewnieniem. I w tym momencie przyszedł Carlo – do kompletnej, świetnie zorganizowanej drużyny. Musiał tylko załagodzić spory wielkich poobrażanych gwiazdorów (których Mou nie bał się sadzać na ławce, gdy byli bez formy) i pogasić pożary w szatni – zrobił to doskonale, oraz wpasować w drużynę nowe zabawki Peréza: Garetha Bale’a i Isco. Tych dwóch piłkarskich geniuszy Mou nie miał do dyspozycji. Warto o tym pamiętać chwaląc Ancelottiego i powołując się na jego 4 tytuły. Gdyby nie praca Mourinho, nie byłoby Décimy tak szybko. Z drugiej strony – gdyby nie Ancelotti, konflikty by narastały i być może kolejny sezon byłby stracony. Trzeba więc docenić pracę Włocha i reaktywację Di Maríi na nowej pozycji, nie zapominając jednak o wielkim wkładzie Portugalczyka. Dla mnie najlepszym testem Carletto jest obecny sezon. Dopiero Real AD 2014/2015 to autorski projekt Włocha. Wprowadził swoje koncepcje i zmienił styl gry drużyny, o czym pisałem wcześniej. Niestety nie są to zmiany radujące oczy – madridistas muszą drżeć o wynik w każdym spotkaniu, a mając tak dobrych piłkarzy królewski klub nie ma prawa grać tak źle jak ostatnio. Żadne kontuzje tego nie tłumaczą, jednak z rozliczeniem i ostatecznymi ocenami poczekajmy do końca sezonu.