ASSAL
Ciało i Duch
2015
Abraxas, polska neoprogresywna grupa rockowa nie istnieje już od 15 lat, ale jej krótki fonograficzny żywot był niezwykle treściwy. Podobnie jak koncerty, na których muzycy wykorzystywali przeźrocza i teatralne stroje. Dużo czasu musiało upłynąć, by na rynku ukazał się solowy album wokalisty i założyciela grupy Adama Łassy, którego charakterystyczny śpiew był ważnym atrybutem bydgoskiej grupy. Nagrał go pod pseudonimem Assal (nazwisko artysty czytane wspak) i jest to projekt w pełni autorski – Łassa napisał wszystkie piosenki, zaśpiewał je i sam zagrał na wszystkich instrumentach. Jedynie w miejsce perkusji użyto automatu. Trzeba to podkreślić gdyż to prawdziwy ewenement w świecie muzyki, szczerze mówiąc miałbym kłopot z podaniem podobnych przykładów.
Wielokrotnie podkreślałem, że polski prog rock ma się całkiem dobrze, jednak w przypadku Assala mam dość mieszane uczucia. Skoro jeden człowiek sam wszystko zrobił, zrozumiałe jest, że wyszedł mu bardzo spójny album, przemyślany i na swój sposób piękny – są poetyckie teksty, jest baśniowy klimat i delikatna, barwna i bogato zaaranżowana muzyka. Problem w tym, że co za dużo, to niezdrowo, i ta nadmierna słodycz przyprawia o niestrawność. Kilkanaście podobnych do siebie, nastrojowych piosenek z czasem nudzi słuchacza, i właściwie tylko jeden utwór nieco przypominający stare czasy (Dies Irae) ma szansę wyrwać go z drzemki, chociaż do dynamiki Abraxas też mu daleko. Przydałoby się więcej konkretnych solówek czy agresywnych melodii. Poszczególne kawałki słuchane osobno miałyby większą szansę niż zebrane razem. Może inni muzycy potrafiliby coś zmienić, odcisnąć na utworach własną osobowość, dodać coś od siebie. Z drugiej strony – wtedy Ciało i Duch nie byłby teatrem jednego aktora. Trzeba uszanować wizję artysty i pochwalić go za odwagę. Monotonia to w zasadzie jedyny poważny zarzut wobec krążka, bo urody kompozycjom trudno odmówić. Nie mogę jednak ani jednej z nich wyróżnić, bo żadnej nie zapamiętałem, a brak wyrazistości w art rocku to grzech ciężki. Nie da się ukryć, że często popełniany – dlatego też niewiele płyt pamiętamy dłużej niż kilka minut po ich wybrzmieniu. Tę już zapomniałem.