W środowy wieczór Real podejmował zajmującą czwartą lokatę Sevillę w zaległym spotkaniu jesiennej rundy Primera División. Była to znakomita okazja na zwiększenie przewagi nad Barceloną do 4 punktów i zapewnienie sobie spokoju przed sobotnim starciem na Vicente Calderón z Atlético, gdzie o punkty będzie bardzo ciężko. Zadanie zostało wykonane, choć wygranie meczu z szybkimi i dobrymi technicznie zawodnikami Emery’ego nie było łatwym zadaniem. Wprawdzie tym razem Real nie stracił gola w pierwszej minucie gry, ale już w drugiej krycie zawalił Arbeloa i mogło być 0-1, szczęśliwie przy strzale Vitolo na posterunku był Iker. Chwilę potem kontuzji doznał Ramos i musiał opuścić boisko, co w kontekście sobotnich derby musi niepokoić. Madrytczycy grali swoje – czyli klepanie na własnej połowie i niewiele jakości pod bramką rywala, a jednak ich pierwsza groźna akcja zakończyła się powodzeniem. W 12 minucie Marcelo i James skopiowali swój wyczyn z soboty – Brazylijczyk dośrodkował, a Kolumbijczyk głową trafił na 1-0. Potem jednak do głosu doszli goście. W 18 minucie Iborra ograł Casillasa lecz trafił w słupek, zaraz potem po rzucie rożnym Khedira nie przykrył Krychowiaka, a ten minimalnie chybił. Wciąż było gorąco, bo w 22 minucie kapitany strzał Vitolo obronił Casillas, a była to już czwarta świetna sytuacja Sevilli przy tylko jednej (za to skutecznej) Realu. W 25 minucie kolejna niepokojąca strata – z boiska zszedł kulejący James i Królewscy musieli dokonać już drugiej zmiany: po Nacho na murawie zameldował się Jesé. Kilka minut później Benzema nieelegancko staranował Beto, którego zniesiono na noszach, i goście musieli zmienić bramkarza. Ten w swoim pierwszym kontakcie z piłką był zmuszony wyjmować ją z siatki, bo w 36 minucie gola strzelił Jesé. Kanaryjczyk wreszcie dostał więcej minut i wykorzystał tę szansę będąc wyróżniającym się graczem. W 38 minucie tak naprawdę pierwsza ładna kombinacyjna akcja gospodarzy – mogło być 3-0, ale Karim w idealnej sytuacji minimalnie chybił. Do przerwy już nic się nie zmieniło. Real nie grał wielkiego meczu lecz był bardzo skuteczny – James i Jesé, dwaj panowie Rodríguez załatwili sprawę.
W drugiej połowie trwała prawdziwa wymiana ciosów. W 55 minucie piękną klepkę z Jesé dobrym strzałem zakończył Isco trafiając prosto w Rico. To właśnie ci dwaj zawodnicy (a nie słabi i niewidoczni Benzema i Bale) napędzali dziś akcje Królewskich, gra Realu mogła się podobać i momentami na Bernabéu powróciła magia. Jednak Los Blancos w ostatnim kwadransie mocno odpuścili – może to kwestia zmęczenia, ale ponieważ Sevilla prezentowała naprawdę dobry futbol, oddanie inicjatywy musiało się zemścić. W 80 minucie Aspas trafił na 2-1, goście poczuli krew i zaczęli wyraźnie dominować. Real nie był już w stanie zagrozić bramce gości i nerwówka trwała do samego końca. Ostatecznie udało się wygrać, lecz trudno nie zauważyć, że Andaluzyjczycy wcale nie byli w tym starciu gorsi. Zwycięstwo cieszy, natomiast martwi fakt, że zawodnicy Ancelottiego nadal nie mają sił na 90 minut, co jest niedopuszczalne na tym etapie rozgrywek. Tymczasem trzeba się szybko zregenerować, bo derby z wyjątkowo niewygodnym rywalem już za 3 dni. Trzymam kciuki, by dzisiejsze kontuzje nie okazały się groźne oraz by Carletto zauważył i częsciej wykorzystywał formę Jesé, który dzisiaj grał dużo lepiej niż Karim i Gareth razem wzięci.
Plus meczu: Jesé, Isco, Nacho
Minus meczu: Bale, Benzema