Jakie szczęście, że o transferach w Realu Madryt nie zawsze decyduje trener. Gdyby wszystkie zależały od Ancelottiego, który nigdy nikogo nie potrzebuje, Królewscy latami graliby tym samym składem. Nawet teraz, gdy forma wielu piłkarzy wyraźnie szwankuje, a ten najbardziej kreatywny od kilku miesięcy leczy kontuzję, Włoch nie wpuszcza zmienników. Nie szkodzi, że zmęczenie widać gołym okiem, że wielu graczy przez dużą część spotkań ledwo człapie po boisku, rezerwowi mogą tylko siedzieć i obserwować te nieporadne poczynania. Nie, przepraszam – czasem mają szansę na rozgrzewkę wzdłuż linii. Doszło do tego, że pod niebiosa wynosi się pojedyncze błyski dawnej świetności. Przykład? Proszę bardzo, ot choćby Karim Benzema i jego kapitalna asysta w meczu z Getafe. Zgoda, była świetna, lecz gdzie był ten piłkarz w poprzednich kilku meczach? Na trybunach? Podobno na boisku, lecz trudno to było zauważyć. A Chicharito od 2 miesięcy wciąż grzeje ławę i traci motywację. Nikt chyba nie wierzy, że zawodnik, który nie dostaje minut, będzie wzmocnieniem napadu wiosną, gdy pojawi się taka potrzeba. Kiedy ma się zgrać z kolegami, skoro nie wchodzi na 20-25 minut nawet wtedy, gdy Real prowadzi dwoma lub trzema bramkami i ma mecz pod kontrolą? Ale nie o tym miało być…
Carlo Ancelotti wielokrotnie powtarzał, że żadnych zimowych transferów nie będzie. Nie widział takiej potrzeby, bo wszyscy są zdrowi, a Modrić powróci za 3 tygodnie. Nikt mu nie zadał pytania, kto zastąpi Isco czy Kroosa, gdy ci nie będą mogli grać. Drewniany Khedira? Czy może pan „podaję-do-najbliższego” Illarramendi? Na szczęście prezes czuwa i pilnuje, by krótkowzroczność Włocha nie osłabiła drużyny. Najpierw na Concha Espina ściągnął 16-letniego Martina ?degaarda, młodziutki talent prosto z Norwegii, który najpierw zacznie grę w Castilli, a kiedyś z pewnością pojawi się w pierwszym składzie, zaś gdy tylko pojawiła się plotka o zainteresowaniu Athletic Bilbao Illarramendim, natychmiast przyspieszył negocjacje w sprawie szykowanego na lato transferu i oto mamy efekt: do Realu oficjalnie dołączył Lucas Silva, 22-letni pomocnik brazylijskiego Cruzeiro Belo Horizonte. Pewnie minie trochę czasu, zanim nauczy się hiszpańskiego stylu gry, ale jest szansa, że wreszcie w środku pola pojawi się kolejny gracz kreatywny, który potrafi coś więcej niż zagrać do tyłu lub do najbliższego kolegi, i będzie w stanie odciążyć Modricia, Jamesa czy Isco bez straty dla jakości gry. Oczywiście pod warunkiem, że Carletto da mu szansę, co już nie jest takie pewne… Silva uważany jest za jeden z największych talentów brazylijskiego futbolu, aczkolwiek w barwach narodowych grał na razie tylko w zespołach młodzieżowych. Z pewnością jednak oba styczniowe transfery to udane posunięcia Florentino Péreza, choć na debiut cudownego dziecka norweskiej piłki poczekamy znacznie dłużej niż na występ Brazylijczyka.