Po trudnym meczu z Valencią, gdzie Realowi wyraźnie brakowało intensywności, co zauważyli chyba wszyscy poza trenerem Ancelottim, dzisiaj Królewscy wybrali się za miedzę, na Vicente Calderón, by w ramach rozgrywek 1/8 Pucharu Króla zmierzyć się z jeszcze mocniejszym rywalem, Atlético Madryt. Drużyna kapitanie zestawiona przez Diego Simeone zawsze jest wymagającym przeciwnikiem i wyraźnie nie leży Królewskim. Wprawdzie rok temu Real wyeliminował Los Colchoneros z Copa del Rey i ograł ich w finale Ligi Mistrzów (okoliczności chyba wszyscy pamiętamy i wiemy, iż łatwo nie było), to jednak w potyczkach ligowych jest ostatnio wyraźnie słabszy. Dwie kolejne porażki na Bernabéu (plus ta najbardziej bolesna w finale Pucharu Króla w 2013 roku) oraz oddanie rywalowi tegorocznego Superpucharu Hiszpanii nie napawa optymizmem. Z drugiej strony jest też inna statystyka – Ancelotti z Realem nie przegrał jeszcze żadnego dwumeczu, zaś Królewscy od 64 lat nie przegrali trzech kolejnych derbów z rzędu. Zostawmy historię bo zawsze liczy się jednak tu i teraz, a na Calderón Los Blancos mieli coś do udowodnienia – że marny i leniwy występ z Valencią był jedynie wypadkiem przy pracy. Poza tym, jakby nie patrzeć, to ekscytujące starcie dwóch najlepszych ekip 2014 roku, które razem wzięły wszystko, co było do wzięcia czyniąc Madryt stolicą światowego futbolu: Real wygrał Puchar Króla, Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata, a Atlético zdobyło mistrzostwo i Superpuchar Hiszpanii, o licznych nagrodach indywidualnych dla Cristiano Ronaldo, Diego Costy czy Diego Simeone nie wspominając.
Wbrew oczekiwaniom, że uskrzydleni transferem Fernando Torresa gospodarze od samego początku spotkania narzucą ogromne tempo i zepchną piłkarzy Carletto do głębokiej defensywy, nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, to Real już po minucie mógł prowadzić, ale Ramos po rzucie rożnym strzelił głową wprost w bramkarza. A potem przez pierwsze 45 minut było tak nudno, jak rzadko kiedy w derbach Madrytu. Królewscy przeważali, ale to oznaczało rozgrywanie piłki w środku pola i niestety nic więcej, zaś skupieni w obronie zawodnicy Simeone czekali na kontry, które zawsze kończyły się ona obrońcach rywala. Jedyna godna uwagi sytuacja to bramka Bale’a w 12 minucie, jednak zdobyta ze spalonego słusznie nie została uznana przez arbitra. Oglądaliśmy słabe spotkanie, bez tempa, bez strzałów, bez groźnych akcji, bez sensu. Zamiast bramek można było jedynie odliczać, ile razy Torres zostanie złapany na spalonym, jak daleko przy przyjęciu odskoczy piłka Benzemie czy ile razy piłkarze Realu zagrają do tyłu. To nie było widowisko godne najlepszych drużyn Europy.
W drugiej połowie było nieco lepiej lecz wcale nie za sprawą zawodników Realu. Wprawdzie niezła sytuacja Bale’a z 52 minuty, gdy piłka o centymetry minęła bramkę Oblaka, napawała optymizmem, ale chwilę później wróciły stare koszmary. Znów „błysnął” Ramos, który jakże często świetne zagrania przeplata chamskimi i nonszalanckimi. Tym razem zachował się niczym junior – pomylił boisko z matą zapaśniczą i mocnym chwytem powalił Raúla Garcíę, a poszkodowany pewnie wykorzystał rzut karny. Potem oglądaliśmy męki Realu, który chciał wyrównać (chyba chciał, bo nie było tego widać), ale kompletnie nie wiedział, jak to zrobić. Bezmyślne wrzutki i statyczna gra to trochę za mało na zaskoczenie dobrze poukładanych Rojiblancos. Gdy po rzucie rożnym w 76 minucie drugiego gola strzelił Giménez, strata stała się trudna do odrobienia. Nastąpił kwadrans dużej przewagi Realu, bo bramka strzelona na Calderón diamentralnie zmieniłaby sytuację, jednak efekt tych starań był zerowy. Przykro było patrzeć, jak „najlepsi zawodnicy świata” (hmm…) męczą się nad skonstruowaniem chociaż jednej godnej uwagi akcji. Zagrożenia nie było żadnego, a katastrofalna forma graczy Ancelottiego nie pozwala optymistycznie myśleć o rewanżu 15 stycznia. Warto też odnotować chamski faul bezproduktywnego Arbeloi, po którym zawodnik powinien wylecieć z boiska, podobnie jak Sergio Ramos wciąż dyskutujący z arbitrem i ewidentnie proszący się o drugą żółtą kartkę. Obaj panowie dzisiaj przynieśli wstyd białym koszulkom z królewskim herbem.
Jeśli twierdziłem, że mecz z Valencią był słaby, to dzisiaj mieliśmy do czynienia z całkowitą kompromitacją. I nie chodzi nawet o wynik, bo przegrać zawsze można, lecz o styl. Przecież na boisku grała rekordowa ekipa, która odniosła 22 kolejne zwycięstwa strzelając masę bramek! Dzisiaj widziałem jedynie zmęczoną wykonywaniem swojego zawodu grupkę niezorganizowanych ludzi, którzy kompletnie nie wiedzieli, po co wyszli na boisko. Zero gry bez piłki, wychodzenia na pozycję, zero szybkości, celowe zwalnianie gry, zero klepki, i tak dalej, i tak dalej. Nie ma sensu wymienianie błędów, bo cała gra była jednym wielkim błędem. Przykro patrzeć na taki Real Madryt. Wstyd panowie! Wstyd panie Ancelotti! Teraz czekam na kolejny cudowny wywiad pełen stwierdzeń, że wszyscy są w świetnej formie fizycznej, drużyna zagrała dobry mecz, zabrakło tylko bramek, szczęścia, itd. Takie bzdury słyszałem już 3 dni temu. Trener zapomniał, że drużyna jest tak dobra, jak jej ostatni mecz, a o rekordach i roku 2014 trzeba szybko zapomnieć. Nie chcę pisać, że 0-2 to celowy sabotaż, by odpaść z Pucharu Króla i mieć więcej odpoczynku. Tak to jednak wyglądało, bo trudno uwierzyć, że mistrzów świata nie stać na więcej. Albo po prostu Atlético jest obecnie znacznie lepszą drużyną od Realu, co oczywiście przykro przyznać, bo Rojiblancos nie wystąpili w najmocniejszym zestawieniu i wcale nie grali zbyt dobrze, ale dzisiaj to wystarczyło. Takiemu Realowi to i Legia spokojnie dałaby radę. Królewscy tylko w jednym zbliżyli się do Barcelony – mieli ogromną przewagę w posiadaniu piłki (ponad 70%) tylko nie umieli zrobić z niej pożytku.
Nie było 3 kolejnych porażek derbowych od 64 lat – no to już są. Ancelotti nie przegrał dwumeczu – no to teraz ma ogromną szansę. Chyba że w rewanżu wygra 3-0, co nie jest niemożliwe, ale do skutecznej remontady chyba musi najpierw kupić magiczną różdżkę Harry’ego Pottera. Albo może wystawić ekipę trzecioligowej Castilli, bo rezerwy Realu raczej nie zagrają gorzej od zmęczonych milionerów. Żarty żartami, ale co innego można napisać po takim spotkaniu? Jak wytłumaczyć kiksy Kroosa czy głupotę Ramosa? Jak piłka może odskakiwać na 3 metry piłkarzowi z podstawowej jedenastki? Jak zrozumieć, że Kroos i Marcelo nie potrafią z rzutu rożnego dokopać piłki do pola karnego? Nie mają siły? Toż to wszystko abecadło piłkarskie. Gdzie szybkie rajdy, celne prostopadłe piłki, dynamizm akcji, za którymi przeciwnik nie nadąża? Tak grał Real AD2014. Real AD2015 jest na razie zupełnie inny. Może ten prawdziwy jeszcze nie wrócił z Maroka albo pozostał dłużej na wakacjach w Dubaju?
Plus meczu: Isco
Minus meczu: Ramos, Arbeloa