AMPLIFIER Mystoria

Amplifier Mystoria recenzjaAMPLIFIER
Mystoria
2014

altaltaltaltalt

Pamiętam debiut brytyjskiej formacji Amplifier 10 lat temu (album + później znakomita EP-ka) i nadzieje, jakie z nią wiązałem. Nadzieje niespełnione, bo tak to w życiu bywa. Jeszcze drugi krążek Insider potrafił momentami porwać, lecz potem nie było już tak ciekawie. Po przesłuchaniu najnowszej propozycji kapeli z Manchesteru zastanawiałem się, czy w ogóle pisać recenzję. Posłuchałem więc drugi raz, i trzeci, i… nic się nie zmieniło. Klimaty znane z twórczości Black Sabbath, Tool czy starego Soundgarden gdzieś się ulotniły, a zderzenie tej ściany dźwięku i mglistych kompozycji z tym, co panowie oferowali dekadę wcześniej, jest porażające. Może to zbyt wielkie słowo, lecz nie znalazłem w nowej muzyce zespołu niczego, co chciałbym zapamiętać. Są fajne momenty, zarysy melodii (bo to przecież dobrzy muzycy grają), ale przecież nie o to chodzi. Szukałem odpowiedniego słowa do określenia zawartości albumu i nasuwa mi się termin „mętna”. Dokładnie taka jest ta płyta. Brudna, jazgotliwa i bardzo mętna. Panowie grają równo, gitary galopują, utwory się zmieniają, a wrażenie zawiłości pozostaje. Brakuje melodii, brakuje wyrazistości, brakuje pomysłu. Lepiej wypada sam początek krążka – dynamiczny opener Magic Carpet czy taki kawałek jak Named After Rocky od biedy ujdą w tłoku, ale co z tego? Chwytliwy i skoczny wręcz Cat’s Cradle może do radia się nada, ale jest słaby jak barszcz i nie pasuje mi do Amplifier. Podobnie jak wolniejszy i zupełnie bezpłciowy Bride. Nie tędy droga chłopaki. Więcej z litości nie będę pisał, bo właściwie nie ma o czym. Muzycy się trochę zapętlili, może po prostu zbyt szybko wydali Mystorię? Mimo wszystko wierzę w nich i liczę na powrót do wysokiej formy na kolejnych wydawnictwach.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: