U2
Songs Of Innocence
2014
O nowej płycie U2 poza mną napisali już chyba wszyscy. Ja celowo odczekałem trochę, aby emocje opadły, nie chciałem też obsmarowywać kapeli zaraz po wydaniu krążka, który nawet po kilku przesłuchaniach wydawał mi się wyjątkowo słaby. Jednak czas nic tu nie zmienia – po kilku tygodniach dałem mu ponownie szansę i dalej jest kiepsko. Jak na tak kultową grupę i aż pięcioletni proces twórczy – wręcz skandalicznie kiepsko.
Już sam początek publikacji Songs Of Innocence był falstartem. Bono dość nieoczekiwanie we wrześniu obwieścił wydanie albumu na konferencji firmy Apple informując, że płyta będzie dostępna za darmo dla 500 mln użytkowników iProduktów. Czyli iLudzie mają za friko, reszta plebsu musi zapłacić. Mało tego – tych nadludzi też nikt nie pytał o zgodę, muzyka po prostu pewnego dnia pojawiła się na ich urządzeniach. Nachalna współpraca z gigantem osiągnęła efekt odwrotny do zamierzonego – zamiast dobrej reklamy wkurzenie fanów i potrzebę stworzenia specjalnej aplikacji do usuwania tej niechcianej zawartości z iUrządzeń.
U2 to bardzo poszukujący zespół. Początkowo zdecydowanie rockowy, eksperymentujący potem z wieloma gatunkami (ze średnim skutkiem), a dzisiaj już trudno powiedzieć – bliżej mu do tego, co robi Coldplay (notabene wzorujący się na U2) i bardziej tu pasuje hasło pop-rock. Mniejsza o nazwę. Chodzi o to, że nowe piosenki U2 są tak cholernie mainstreamowe, że radiostacje zapewne klękną z zachwytu. Gorzej z ludźmi pamiętającymi czasy War, The Unforgettable Fire czy The Joshua Tree. Wiem, że to bardzo osobista płyta z wieloma wątkami dotyczącymi życia muzyków (nawet sama mocno nadinterpretowana okładka do tego nawiązuje) lecz nie ma sensu ich analizować. To nie tomik wierszy więc oceniam głównie muzykę nie teksty. Nie będę rozkładał na czynniki pierwsze osobno każdego z utworów bo na pewno pojawią się (albo już się pojawiły) na ich temat całe rozprawki. I tak na końcu liczy się ogólne wrażenie i jakość kompozycji na tle klasycznych dokonań grupy, a nie sam fakt użycia przesterowanej gitary, chórków czy aranżacyjnych smaczków. Ja już nie żądam wbijającej w fotel siły Bullet The Blue Sky, przebojowości New Year’s Day czy piękna With Or Without You, lecz przecież i ostatnie krążki miały genialne momenty. 10 lat temu to było Vertigo (i nic więcej), 5 lat temu Moment Of Surrender, zaś singlowy Get On Your Boots nawet jeśli nie powalał, był bardzo wyrazistym kawałkiem. Na Songs Of Innocence niczego takiego nie ma. Może opener The Miracle (Of Joey Ramone) jeszcze się jakoś wybroni – jest chwytliwy bez popadania w banał (jak inne kawałki, z California i Volcano na czele), refren buja jak trzeba, a chropowata gitara przypomina stare czasy. I to właściwie tyle. Pod koniec mamy jeszcze mocno przesłodzoną balladę Sleep Like A Baby Tonight – tę da się zapamiętać, bo melodia ładna (choć trochę wkurza monotonny syntezatorowy motyw), a Bono nawet usiłuje śpiewać falsetem (akurat bez tego byłoby lepiej, ale trudno). Generalnie lepiej wypada druga część krążka – popowe This Is Where You Can Reach Me Now czy rockujące (i nieźle rokujące) Raised By Wolves też od biedy można zapisać po stronie plusów. Jednak cała reszta to miałkie, nijakie, odtwórcze wypełniacze, o których nawet nie warto wspominać. Brak pomysłów, brak ikry i energii, która cechowała kiedyś nagrania Irlandczyków. U2 dzisiaj nie wyznacza trendów – podąża za nimi, ale nie nadąża.
Jestem pewien, że ta płyta się spodoba. Jest tak samo bezbarwna jak popowa sieczka serwowana codziennie z muzycznych radiostacji. Jest bezpieczna i zarazem ma sporo elementów charakterystycznych dla stylu gigantów z Dublina. Typowy produkt dla mas. Poza tym wiele osób mierzy U2 inną miarą. Oni mają status Bogów i mogą nagrać godzinę ciszy, a i tak ludzie to kupią. Trzeba się pogodzić, że czasy płyt The Unforgettable Fire czy The Joshua Tree nie wrócą i Irlandczycy już nie osiągną tamtego poziomu. Wypalili się. Grają wspólnie przez 4 dekady więc nie mogą wciąż tworzyć rzeczy wielkich. Tym razem nagrali album co najwyżej przeciętny. Może dlatego wciskali go wszystkim za darmo?