PRINCE & 3RDEYEGIRL
Plectrumelectrum
2014
W życiu do głowy by mi nie przyszło, by sięgnąć po nowy album Prince’a, gdyby nie mój przyjaciel z Krakowa, który penetruje szersze rejony muzyki i na którego guście zawsze mogę polegać. Wydawało się, że wraz z nowym milenium czasy Księcia bezpowrotnie minęły. Po wielkim sukcesie albumu Purple Rain 30 lat temu Prince Rogers Nelson wydawał lepsze i gorsze krążki, których nikt nie pamięta (poza sporą rzeszą fanów, dla których wszystkie były świetne), a konflikt w wytwórnią Warner tym bardziej nie pomógł w rozwoju kariery. Sprawy pozamuzyczne i dziwaczne zachowania gwiazdora celowo przemilczę. Minęło 18 lat, Prince niczym syn marnotrawny powrócił na łono wytwórni i od razu postanowił zrobić wejście smoka. Nadganiając 4 lata milczenia jednocześnie wydał dwa albumy – solowy Art Official Age oraz Plectrumelectrum nagrany z powstałą w 2013 roku grupą 3rdEyeGirl, w której – co chyba nikogo nie dziwi, grają same panie. O ile jednak pierwszy z wymienionych krążków zawiera typowy materiał Prince’a – momentami nawet fajny, ale nie na tyle, bym poświęcił mu choć chwilę uwagi (za to fani odnajdą się tu doskonale), o tyle dzieło zespołowe przynosi dużo zaskakującego grania. Artysta wreszcie przypomniał sobie (i słuchaczom), że jest muzykiem rockowym i do tego całkiem niezłym gitarzystą.
Nigdy nie byłem fanem Prince’a i nie zostanę nim teraz, niemniej muszę docenić, że po latach nijakości (czasem na niezłym poziomie, ale wciąż nijakości) facet wreszcie tupnął nogą i nagrał coś świeżego. O ile świeżym można nazwać brzmiące oldskulowo, nagrane na analogowym sprzęcie (a jakże!) ciężkie, sabbathowskie riffy i ostre, nieco odjechane, długie, mięsiste solówki gitarowe. Pamiętacie grę Jimi Hendrix Experience czy Mothers Of Invention Franka Zappy? W świecie rocka to może norma, ale w świecie Prince’a na pewno nie. Za to duży szacunek. Inna sprawa to jakość samych kompozycji – część się doskonale broni, niektóre (jak ballada czy pseudo-reggae w wykonaniu jednej z dziewczyn oraz, co jeszcze bardziej koszmarne – próba rapu) zupełnie nie. Te żarciki uznajmy za przerywniki między główną treścią, która może razi prostotą, ale też zaraża swą energią, cieszy lekko funkowym klimatem i chwilami naprawdę wyzwala ciary na plecach. Polecam zwłaszcza pierwszą, tę bardziej rockową odsłonę albumu, z kapitalnym Pretzelbodylogic, niezłym Aintturninround i mocarnym tytułowym instrumentalu na czele, która kończy się hitowym Fixurlifeup. Potem jest już słabiej i ta druga część płyty obniża ocenę całości, ale i tak muszę dać chociaż 3 gwiazdki. Za całokształt i sam pomysł: Prince powrócił oferując dla każdego coś dobrego. Starych fanów zdobędzie najlepszym od wielu lat albumem Art Official Age, nowych może przekonać swą rockową twarzą na sporych fragmentach Plectrumelectrum. Z obu tych wydawnictw dałoby się sklecić jeden całkiem przyjemny krążek.