PENDRAGON
Men Who Climb Mountains
2014
Słuchając najnowszego albumu brytyjskich klasyków progresywnego rocka zacząłem się zastanawiać, czy to czasy się zmieniły, czy mój gust? A może po prostu nawet najlepsza kapela grająca wciąż to samo i tak samo po pewnym czasie przestaje zachwycać? Chyba tu tkwi sedno problemu z przyswajaniem kolejnych płyt Pendragon. W latach 80/90, w czasach prawdziwego renesansu progresywnego grania, to było świeże i fascynujące. Teraz zwyczajnie nudzi. Zwłaszcza, gdy nic z tego nie wynika – czyli nie ma zapadających w pamięć melodii, utworów gotowych pozostać z nami dłużej. Jest sprawny warsztat i przyjemny klimat nagrań – to się nie zmieniło, jednak czy to wystarczy? Mnie już nie. Nie mogę napisać, że Men Who Climb Mountains to słaba płyta, lecz też nie mogę jej z czystym sumieniem polecić. To wszystko już było i ten sam zespół grał to znacznie lepiej. Nawet na ostatnim albumie Passion sprzed 3 lat. Teraz tej pasji nie słychać, a o utworach takich jak choćby Empathy możemy jedynie pomarzyć.
Mimo narzekań spróbuję się skupić na pozytywach, bo przecież tych również nie brakuje, a Pendragon często odwiedza Polskę i ma tu spore grono fanów. Na pewno na plus przemawia jednorodność stylistyczna albumu – jeśli ktoś nie zetknął się z tą kapelą i podejdzie mu któryś z kawałków, polubi i resztę. Mało dziś takiego tęksnego grania, z gitarowymi pasażami i klawiszowymi popisami. Posłuchajcie np. In Bardo – to chyba najlepszy kawałek na płycie, niepotrzebnie tylko zwieńczony wytrącającym z nastroju jazgotliwym finałem. Na szczęście tego błędu nie popełniono w urokliwym Faces Of Light, i choćby dla tych dwóch kompozycji warto sięgnąć po Men Who Climb Mountains. Reszta jest nieco przekombinowana i za długa – są tu świetne momenty, ale to tylko drobne chwile radości w tej plątaninie zawiłości. Jak wspomniałem – dla mnie to stanowczo za mało. Tym bardziej, gdy wiem, na co stać Brytyjczyków.
Jak niedawno mówił lider grupy Nick Barrett, proces tworzenia nowej muzyki przypomina malowanie obrazów. „Może już namalowałeś ich sporo, ale zawsze gdy przykładasz pędzel do materiału nigdy nie wiesz jaki będzie końcowy efekt. Dlatego ludzie to robią, bo chcą osiągnąć na tyle wysoki poziom, aby dzieło wychodziło wprost z ich umysłów. (…) Wrażenia jakie towarzyszą podczas nowego procesu tworzenia przypominają jakbyś to robił pierwszy raz od samego początku. Oczywiście masz już więcej wiedzy i doświadczenia jak dany instrument ma zabrzmieć, ale mimo tego cały czas poszukujesz czegoś nowego. Nieraz myślisz, że akurat ten album jest twoim najlepszym, ale kolejny może być jeszcze lepszy.” I tego życzę grupie Pendragon – aby jej kolejny krążek był znacznie lepszy, mniej zachowawczy i bardziej wyrazisty niż tegoroczny Men Who Climb Mountains.