STONE MACHINE Rock Ain’t Dead

Stone Machine Rock Ain't Dead recenzjaSTONE MACHINE
Rock Ain’t Dead
2014

altaltaltaltalt

Recenzując trzeci krążek mało w Polsce znanej amerykańskiej kapeli Stone Machine proponuję słuchaczom podróż w czasie. Wyobraźcie sobie podszyty bluesem, pachnący Zeppelinem hard rock, kompozycje niemal żywcem wyjęte z klasycznych płyt Free czy Bad Company, z elementami southern rocka serwowanymi w najlepszej wersji Lynyrd Skynyrd – tak można jeszcze dalej wymieniać, bo w muzyce Stone Machine dopatrzymy się wpływów Humble Pie, Cactus, Whitesnake, ZZ Top, itp., itd. Ktoś powie, że nie ma w tym za grosz oryginalności – ano nie ma, i bardzo dobrze! Vintage pełną gębą, a to słowo jest ostatnio niezwykle modne. Ludzie znudzeni plastikiem granym w radiach wracają do korzeni, szukają grania z czasów, kiedy trzeba było być dobrym muzykiem aby zaistnieć, nie wystarczyło naciskanie klawiszów w komputerze. Jeśli więc ktoś ma sentyment do nazw wymienionych wyżej, gorąco polecam sięgnąć po Rock Ain’t Dead, a najlepiej wszystkie trzy krążki zespołu z Zachodniej Wirginii.
Dwie główne postaci Stone Machine to obdarzony bluesowym feelingiem wokalista Jason Mays, którego ze względu na styl śpiewania łatwo pomylić z Paulem Rodgersem – a to zdecydowanie komplement (nawet jeśli były wokalista Free i Bad Company ostatnio raczej nie zachwyca), oraz gitarzysta i główny twórca materiału Dirk Blevins, którego popisy stanowią o sile wydawnictwa. Omawiana płyta może nie ma rockowych killerów, ale porywa klimatem nagrań i za to dodałem czwartą gwiazdkę. Może trochę na wyrost lecz przy trzech wiele osób nawet się nie pofatyguje, by przeczytać recenzję. Nie chcę używać przesadnych przymiotników, napiszę więc tylko, że panowie grają oldskulowo, brzmienie celowo trąci myszką, i wszystko jest jak należy. Są kawałki dynamiczne i rock’n’rollowe (jak opener Rock N’Roll Star czy numer tytułowy, ale szczególnie polecam  Stone Cold z poprzedniej płyty), są lepsze i gorsze wolne bluesiska (monotonny Lady Luck i hendrixowski Black Moon Creepin’), są też nagrania trudne do zaszufladkowania, zawierające różne elementy, jak choćby porywający kawałek Sugar Mama, który mógłby być ozdobą każdego z późniejszych krążków Led Zeppelin (od IV w górę) i nikt by nie poznał, że to inny zespół gra. Z kolei 6-minutowy Mr. Blues nieodmiennie kojarzy się ze wspomnianym Paulem Rodgersem i jego Free. Dobry album powinien mieć odpowiedni finał więc na zakończenie krążka muzycy proponują najdłuższy, 7-minutowy blues Angels And Devils z długimi pasażami i porywającą gitarową solówką, która efektownie wieńczy dzieło.
Mało kto dzisiaj tak gra, dlatego szkoda byłoby przegapić Stone Machine. Rock rzeczywiście nie umarł, skoro powstają takie albumy. Dla ludzi wychowanych na muzyce wczesnych lat 70. Rock Ain’t Dead to pozycja obowiązkowa.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: