„Cristiano Ronaldo nigdy nie strzelił gola na Riazor”, grzmiały tytuły przed spotkaniem Realu Madryt z Deportivo La Coru?a. To jedyny „niezaliczony” stadion portugalskiego cracka (chyba, że wliczymy jeszcze Anoeta, gdzie po jego trafieniu piłka odbiła się od Pepe i niektórzy to jemu zaliczają bramkę). No to Cris odpowiedział – dzisiaj trafił 3 razy, a Królewscy wygrali w hokejowym rozmiarze 8-2, notując najwyższe wyjazdowe zwycięstwo w historii klubu! Wbrew pozorm wcale nie był to perfekcyjny mecz drużyny Ancelottiego. Przez pierwsze pół godziny działo się niewiele i chociaż goście kontrolowali wydarzenia boiskowe, można było zadawać pytania, czy napastnicy w ogóle są na boisku. Ponieważ jednak rekordzistów nie wypada krytykować, pominę więc niemrawe okresy gry i skupię się na samych pozytywach. Tym największym była wyjątkowa skuteczność graczy w białych strojach – zamienić 13 celnych strzałów na 8 bramek to nie lada sztuka. Co ciekawsze, co najmniej 3 gole były wyjątkowej urody. Strzelanie rozpoczął Cristiano w 28 minucie oddając perfekcyjny strzał głową z kilkunastu metrów. Prawdziwe golazo. Kilka minut później przebił to James Rodríguez, który spoza pola karnego uderzył w samo okienko bramki Germána Luxa. Gol w stylu pamiętnego, cudownego trafienia z Urugwajem w 1/8 finału brazylijskiego mundialu. W 41 minucie wychodzącego na czystą pozycję Benzemę sfaulował golkiper gospodarzy, a bezpańską piłkę CR7 skierował do pustej bramki. Do przerwy Real prowadził 3-0 kontrolując mecz i nie pozwalając gospodarzom rozwinąć skrzydeł.
W 2 połowie na moment wróciły stare demony. Blancos oddali inicjatywę jakby zapraszając Deportivo do zdobycia gola. Pomógł w tym przypadek – nabita ręka Ramosa i jedenastka dla drużyny z La Coru?i. W 51 minucie zrobiło się więc 1-3 i gracze Victora Fernándeza na moment dostali wiatr w żagle. Ich zapędy po kwadransie ostudził wcześniej kompletnie niewidoczny Gareth Bale zdobywając 4 bramkę dla Realu i praktycznie zamykając mecz. Ten sam zawodnik w 75 minucie strzelił na 5-1 po kapitalnym zagraniu Isco. Nawet jeśli wsześniej grał słabo, dwa razy był tam gdzie trzeba i zachował się wzorowo. 3 minuty później na boisko wszedł Javier Hernández (czyli Chicharito), a swojego kolejnego hat-tricka skompletował Cristiano Ronaldo. Rozluźnieni Królewscy pozwolili na jeszcze jedno trafienie Deportivo (Toché w 84 minucie), ale za moment odpowiedzieli po mistrzowsku. Prawdziwą bombę w samo okienko bramki posłał Chicharito i był to pierwszy gol Meksykanina dla Realu Madryt. Można długo dyskutować, które uderzenie było lepsze – jego czy Jamesa. Oba były równie fantastyczne i na tym poprzestanę. To jednak nie koniec – Chicharito tak się rozochocił, że w 92 minucie powtórzył swój wyczyn. Znów uderzył mocno i ustalił wynik meczu na 8-2. Dwie bramki w niecały kwadrans – chapeau bas! To jego 3 mecz w nowym klubie, na boisku spędził łącznie 50 minut (!) i w tym czasie trafił 2 razy. Karim Benzema trafił… 3 razy w ostatnich 20 meczach grając milion minut. Hmmm… Może nie będę rozwijał tej myśli, bo chyba nie trzeba. Ancelotti i tak ma to w nosie.
Real Madryt zaliczył dzisiaj świetne zawody. Nie grał efektownie, nie podkręcał tempa, lecz pokazał swą potęgę strzelając rywalowi aż 8 bramek. Nawet jeśli Deportivo nie postawiło ciężkich warunków, to jednak wynik i rewelacyjna skuteczność piłkarzy z Madrytu budzą szacunek. Jeszcze kilka podobnych występów i nikt nie będzie więcej mówił o słabym starcie.
Plus meczu: Chicharito
Minus meczu: Varane