Real Madryt dzisiaj na Estadio Santiago Bernabéu meczem z FC Basel rozpoczął walkę w Lidze Mistrzów, którą w pięknym stylu wygrał 24 maja 2014. To turniej o szczególnej wadze, gdyż od przyjęcia nowej formuły rozgrywek w 1992 roku jeszcze nikomu nie udało się obronić tytułu. Forma prezentowana ostatnio przez Królewskich nie napawa optymizmem (3 porażki w 6 meczach), ale chyba nie było w Madrycie kibica, który nie wierzyłby w pokonanie mistrzów Szwajcarii. Real w końcu musiał się przełamać i inauguracja najważniejszych europejskich rozgrywek przed własną publicznością była do tego wymarzoną okazją. Madrytczycy nie zawiedli – wygrali pewnie 5-1 i przynajmniej częściowo zrehabilitowali się za nieudany start ligowy. Niech jednak wynik nikogo nie zwiedzie – to wcale nie był świetny występ drużyny Ancelottiego. Był zaledwie poprawny, i to nie przez całe 90 minut, tym razem jednak zawodnicy wykazali się dobrą skutecznością i nie marnowali stwarzanych okazji.
Po niemrawym początku i nudnawym kwadransie niespodziewanie bramkę strzelił grający na prawej obronie Nacho. Dynamicznie wszedł w pole karne, dostał fantastyczne podanie piętą od Jamesa i mocno uderzył. Kierunek piłki zmienił Suchý i ostatecznie to jemu przyznano trafienie samobójcze. Potem mieliśmy kolejny nudny kwadrans nieco chaotycznej gry, w której Real przeważał, ale nic z tego nie wynikało. I wtedy nastąpiło to, co tak dobrze znamy z wielu poprzednich sezonów: kilka magicznych minut, kiedy lew budzi się ze snu i rozszarpuję swoją ofiarę. Blancos strzelili 3 bramki w 7 minut i zamknęli mecz. Najpierw w 30 minucie genialnym podaniem Modrić obsłużył Bale’a, a Gareth równie imponująco wykończył akcję. Minutę później niemal kopia poprzedniej sytuacji – Modrić do Bale’a, ten do Cristiano Ronaldo i było 3-0. Przebłysk geniuszu Chorwata i przebłyski formy Walijczyka muszą cieszyć, bo do ich postawy było ostatnio sporo zastrzeżeń. Po kolejnych 6 minutach znów świetne rozegranie madrytczyków i piłka wystawiona Benzemie, jego strzał wybronił Vaclík, ale przy dobitce Jamesa był już bezradny. Warto dodć, że Kolumbijczyk rozegrał swoje najlepsze spotkanie w białych barwach. Po zdobyciu 4 bramki Królewscy tak się rozluźnili, że w następnej minucie Szwajcarom udało się uzyskać honorowe trafienie – González uderzył tak mocno, że Casillas nie miał szans na obronę. Nie zmienia to faktu, że pierwsza połowa chwilami mogła się podobać, a przy takim wyniku nie wypada wytykać błędów gospodarzy.
Jak łatwo przewidzieć, w drugiej odsłonie nie było już tej intensywności. Real zadowolony z wysokiego prowadzenia kontrolował wydarzenia i nie forsował tempa – co z jednej strony jest zrozumiałe, ale ta niemoc Królewskich to element, nad którym trzeba mocno popracować. W kolejnym meczu Real po przerwie nie przypomina drużyny z pierwszych 45 minut. Na boisku działo się niewiele, a najgroźniejszą okazję dla gości sprokurował… Varane, lecz wtedy na wyskości zadania wreszcie stanął Iker broniąc w sytuacji sam na sam. Był jednak na boisku jeden człowiek, który ciągle ma coś do udowodnienia – to Benzema, podobno napastnik, który strzela rzadziej od obrońców (2 gole w ostatnich 18 oficjalnych meczach to wstydliwa statystyka dyskwalifikująca Francuza). Trafiali dzisiaj wszyscy więc i Karim ustrzelił swoją bramkę – w 79 minucie pięknie huknął w samo okienko ustalając wynik na 5-1. Ostatecznie więc Real po średnim meczu (niezłej pierwszej i słabiutkiej drugiej połowie) wzorcowo wykonał zadanie i pewnie pokonał graczy z Bazylei. Wynik cieszy (bardziej niż gra), bo powinien dodać madrytczykom pewności siebie przed kolejnymi potyczkami ligowymi, w których już nie wolno się potknąć.
Plus meczu – James