
Ancelotti wygrał Décimę – to jest fakt i tego nikt mu nie zabierze. Jeśli chodzi o osiągnięcia – jego pierwszy rok w Realu był imponujący: zdobył 3 trofea (traktując Superpuchar Europy jako zwieńczenie poprzedniego sezonu, a nie rozpoczęcie nowego), w tym to najważniejsze i upragnione. Nie znaczy to jednak, że zawsze ma rację i trzeba się z nim we wszystkim zgadzać. Czasem słuchając jego pomeczowych wypowiedzi odnoszę wrażenie, że oglądał inne spotkanie. Włoch jest człowiekiem spokojnym, nie okazuje uczuć, nie cieszy się po bramkach, nie krzyczy gdy piłkarze grają źle, wygląda na wiecznie zadowolonego. Podobno uspokoił szatnię po Mourinho – ale czy kierując tak wielkimi indywidualnościami nie trzeba czasem walnąć pięścią w stół? Zwłaszcza, gdy brakuje ducha walki zaszczepionego wcześniej przez Portugalczyka? Może Mourinho nie wygrał tyle, ile oczekiwano, ale przywrócił Real Europie (trzy półfinały LM po poprzednich 6 sezonach "niebytu" bez nawet ćwierćfinału) i stworzył podwaliny pod sukces swojego następcy. Zawsze kontrolował to, co się dzieje i nie bał się odważnych decyzji, łącznie z posadzeniem na ławce nienaruszalnego "świętego" Ikera, gdy ten grał zwyczajnie słabo. Słabo gra i dzisiaj, a jednak przy unikającym kontrowersji Ancelottim to Diego López musiał odejść, a o niebo lepszy Navas jest tylko w rezerwie (to po co go kupiono?). Iker znów rządzi, choć tym razem nie wynosi sekretów z szatni i nie robi dymu za plecami trenera. Przynajmniej dopóki gra…
Zawsze twierdziłem, że w futbolu nie ma świętych krów – to drużyna się liczy i zawsze powinni grać najlepsi. Dlatego tak ważna jest konkurencja – gdy zawodnik wie, że zagra, bo nie ma nikogo innego na jego pozycję, traci impuls do rozwoju. Nie musi się specjalnie starać, bo zagra nawet gdy jest bez formy. To jest przypadek Benzemy, dlatego od dawna postuluję zakup kolejnego napastnika. I nie żadnego zapchajdziurę, tylko takiego, który zmusi Francuza do podjęcia rywalizacji i zagwarantuje wzmocnienie siły ofensywnej po wejściu na boisko. Idealny byłby Falcao, który wciąż jest dostępny i chętny do gry w Madrycie, jednak – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, wydaje się to zbyt droga opcja dla madryckiego klubu. Poza tym Włoch nie zgodzi się na zakup kolejnej gwiazdy, która mogłaby zagrozić pozycji Karima. Pomijając głupie stwierdzenia Carletto, że nie potrzebuje innego napastnika (bo ma takiego, co nie strzela bramek…), to przecież każdy, także Benzema, może złapać kontuzję i wtedy Real zostaje bez klasycznej dziewiątki, a wpuszczanie w to miejsce pomocnika jest tylko rozwiązaniem zastępczym i nie porzystoi tak wielkiemu klubowi. Ancelotti po prostu nie ma jaj, by powiedzieć, że potrzebuje wzmocnienia. Tak samo jak nie ma odwagi sprzeciwić się kolejnym ubytkom w kadrze, chociaż temat transferów miał być zamknięty. Odejście Di Maríi, choć niekorzystne sportowo, przynajmniej podreperowało klubową kasę (i uzdrowiło sytuację wobec ciągłych roszczeń płacowych Argentyńczyka i jego nieeleganckich zachowań wobec dyrekcji klubu), ale puszczenie Xabiego Alonso – generała środka pola, jest naprawdę trudne do wybaczenia. Nawet jeśli ostatnio nie grał najlepiej, to jednak symbol całego madridismo i nie wypada go oddawać za psie pieniądze do głównego rywala w Lidze Mistrzów, Bayernu Monachium. Transfer na prośbę poszukującego nowych wyzwań zawodnika będzie sfinalizowany lada chwila. Może Xabi zrozumiał, że środek pola jest w Madrycie dobrze obsadzony i pora na odmłodzenie składu, więc będzie grał coraz rzadziej? A może odchodzi z powodów zupełnie innych (nie jest tajemnicą, że Iker za nim nie przepadał…)? Tak czy inaczej szkoda, bo Real traci tego lata trzeciego ważnego, a drugiego bardzo ważnego zawodnika i pozostaje na ten moment bez ławki rezerwowych (mam na myśli pełnowartościowych zmienników, którzy mogą coś wnieść do zespołu). Każdy zawodnik z spoza podstawowego składu jest znacznie słabszy od zawodnika na boisku (poza bramkarzem, bo tu akurat jest odwrotnie, a Casillas gra za zasługi). W tej sytuacji spokój Carletto jest pozorowany – Włoch może się jedynie modlić, by z zespołu nie odeszli kolejni gracze oraz by ci najważniejsi wrócili do formy, której na czas nie przygotował. Oby "łapanie rytmu" nie trwało zbyt długo, bo inni mają go już od początku rozgrywek, co dobitnie pokazał Athletic Bilbao w meczu z Napoli. Baskowie grali szybko i z polotem, a nie mają gwiazd za kilkadziesiąt milionów. Może dlatego chce im się biegać…
Udostępnij