JENNIFER LOPEZ A.K.A.

Jennifer Lopez A.K.A. AKA J.Lo recenzjaJENNIFER LOPEZ
A.K.A.
2014

A.K.A. czyli Also Known As… czyli „znana również jako…” -  jako kto? Po wysłuchaniu najnowszej płyty Jennifer Lopez mam spore wątpliwości, jak artystka chce być postrzegana. Czy jako Jenny From The Block – dziewczyna z sąsiedztwa śpiewająca proste, ładne piosenki, czy jako ociekająca seksem królowa tanecznych parkietów, czy może wokalistka r&b lub – co zupełnie naturalne, gwiazda muzyka latynoskiej? To ostatnie odpada, bo rodzimych rytmów tu niezbyt wiele, jest za to kompletny bałagan stylistyczny i zbyt liczne podpieranie się duetami (niezbyt zresztą trafionymi).
   Muszę uczciwie przyznać, że mam pewną słabość do J.Lo (który prawdziwy facet jej nie ma?). To bardzo pociągająca kobieta (nawet teraz, albo może właśnie teraz, w wieku 40+) śpiewająca niegdyś lekkie, sympatyczne piosenki. Pamiętacie If You Had My Love, Waiting For Tonight czy Ain’t It Funny? Jeśli tak, to dobrze, bo takich kawałków na nowej płycie nie znajdziecie. Beztroskie czasy minęły, a Jennifer – co tu dużo ukrywać, wielką wokalistką nigdy nie była, co skutecznie tuszowała studyjnymi trickami i wszechobecnym seksapilem. Jednak popowe artystki dojrzewają, bo ile można śpiewać to samo i tak samo? Chyba tylko Kylie Minogue to się nie nudzi, ale kto jej jeszcze słucha? Nawet Britney Spears diametralnie zmieniła swą muzykę i image. Może i J.Lo próbuje, tylko że nie bardzo wie, co chce osiągnąć.
   Nie lubię recenzować takich krążków jak A.K.A., bo nie bardzo jest o czym pisać. Piosenki są po prostu słabe, nawet słowo „przeciętne” byłoby pewnym nadużyciem. Połowa z 10 nagrań to duety z raperami, jakby sama Lopez nie potrafiła dźwignąć ich ciężaru, jakby obawiała się, że nie będzie dostatecznie atrakcyjna. Nawet ładną piosenkę Same Girl zaoferowała w jakimś koszmarnym remiksie z raperem French Montaną, który ją całkowicie zepsuł. Poza tym jest oczywiście Pitbull, Nas, a nawet australijska raperka Iggy Azalea – J.Lo w duecie z kobietą to coś nowego, ale utwór tak samo nieudany, jak pozostałe kolaboracje. Najlepiej (co nie znaczy wyjątkowo dobrze) wypada spokojna rhythm’n’bluesowa kompozycja Worry No More z Rickiem Rossem, ale ta z kolei wpisuje się w całą serię ballad, których też tu za dużo. Niektóre ładne (Let It Be Me), jednak po co aż tyle? Mamy więc ballady i duety oraz bonusowe kawałki w wydaniu deluxe, które niejednokrotnie okazują się lepsze od tych z podstawowej wersji krążka. To tylko dowodzi tego, o czym wspomniałem na samym początku. Już płyta retrospektywna Dance Again? The Hits pokazywała, że artystka błądzi – wybór utworów nie był najlepszy, ich ułożenie jeszcze gorsze, a niektóre wersje tragiczne.
   Co zostaje po odsłuchaniu A.K.A.? Nic, kompletnie nic. Pustka. Może tylko wrażenie totalnego bałaganu. Żadna z kompozycji nie porywa, niektóre są co najwyżej poprawne (Tens). To stanowczo za mało. Może pora pozostać przy karierze aktorskiej? Albo wrócić do korzeni zamiast pozować na kogoś, z kim nie jest do twarzy? Tylko najpierw trzeba się zdecydować. I tego życzę tej miłej pani.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: