Miniony sezon Realu Madryt to nie tylko rekordowe statystyki strzeleckie Cristiano Ronaldo i efektowne wygranie Ligi Mistrzów, choć te dwa wydarzenia z pewnością będą najlepiej zapamiętane, lecz również znacząca rola innych graczy drużyny Ancelottiego, pozostających w cieniu sprowadzonych za większe pieniądze kolegów. Gareth Bale, najlepszy transfer ostatnich lat, po strzeleniu decydującej bramki Barcelonie w finale Pucharu Króla był na ustach wszystkich wystarczająco długo, by nie poświęcać mu kolejnego artykułu. Jest fantastycznym piłkarzem i wszyscy to wiedzą, a jego golazo przeszło do historii rozgrywek i będzie przypominane jeszcze wiele razy. Ja chciałbym jednak wspomnieć o dwóch piłkarzach, prawdziwych architektach sukcesu Realu, którzy w tym sezonie przeszli prawdziwą metamorfozę. Na początku rozgrywek grali denerwująco słabo, by pod ich koniec przyćmić sławniejszych kolegów. To nie Cristiano Ronaldo czy Gareth Bale byli pierwszoplanowymi postaciami lizbońskiego finału LM. Najlepszy na boisku był Sergio Ramos i Ángel Di María.
Gdyby pod koniec 2013 roku ktoś mi powiedział, że pod niebiosa będę wychwalał Ramosa, zabiłbym go śmiechem. Sergio był rozkojarzony, grał fatalnie, a jego koszmarne błędy i nonszalanckie zagrania kosztowały fanów Realu wiele nerwów, o stracie punktów nie wspominając. Dzisiaj mało kto o tym pamięta, bo przecież jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Wszystko się zmieniło w roku 2014. Sergio wreszcie ustabilizował formę, a Królewscy zaczęli wygrywać mecz za meczem. Nie wyszło mu tylko jedno spotkanie, niestety bardzo ważne, z Barceloną na Bernabéu. To po jego błędzie i czerwonej kartce wszystko się posypało, a osłabiony Real przestał wierzyć i przestał walczyć. Ramos jeszcze zawalił bramkę w przegranym spotkaniu z Celtą, ale wtedy było widać, że drużyna odpuściła Ligę więc to nie miało znaczenia. Zresztą wtedy Sergio już był wielki, a wielkim się więcej wybacza. Obrońca w 4 meczach z rzędu strzelał bramki, co zdarza się niezwykle rzadko, do tego był filarem obrony Los Blancos. 26 kwietnia rozpoczął strzelanie w meczu z Osasuną, potem był rewanż z Bayernem w Monachium i jego dwa wspaniałe gole po stałych fragmentach. potem ligowe trafienie z Valencią i wreszcie gol z rzutu wolnego w Valladolid, którego nie powstydziłby się sam Ronaldo. 5 goli w ciągu 11 dni! A potem ten najważniejszy, strzelony w samej końcówce meczu z Atlético, ratujący skórę Casillasowi i otwierający drzwi do upragnionej Décimy. Może to za mało na Złotą Piłkę, bo tu trzeba równej formy przez cały rok (a poza tym Cristiano rozegrał wybitny sezon), lecz kto wie… Tak czy inaczej wkład Sergio w ostateczny sukces Realu Madryt jest niepodważalny, a te kilka spotkań ustawiło zawodnika na resztę życia. Teraz już nikt nie pamięta o karnym posłanym w kosmos rok temu w półfinale – Sergio wziął srogi rewanż na Bawarczykach, a potem na deser załatwił Realowi dziesiąty Puchar. Jeśli w 2013 roku ten zawodnik mnie mocno irytował, teraz nie oddałbym go za żadne pieniądze. Może nie jest ideałem, ale jest wielki. Chapeau bas.
Ángel Di María zaczynał podobnie jak Ramos. Nie był w formie i przespał pierwsze miesiące rozgrywek. Biegał jak zawsze szybko, ale trochę jak jeździec bez głowy – z jego rajdów nic nie wynikało, a celność podań Argentyńczyka pozostawiała wiele do życzenia. Ancelotti trochę poprzestawiał drużynę i znalazł dla Ángela nowe miejsce na boisku. Jako ofensywny pomocnik sprawdził się znakomicie, zaś jego systematyczna praca wreszcie zaczęła przynosić efekty. W meczach z Barceloną był nie do zatrzymania. Na Bernabéu wypracował Benzemie trzy czyste sytuacje, z których ten dwie zamienił na bramki. W finale Copa del Rey Di María sam strzelił pierwszego gola, aktywnie uczestnicząc w kreowaniu gry Królewskich. Błyszczał już do samego końca rozgrywek, ostatecznie zostając najlepszym podającym w lidze hiszpańskiej (zgromadził 17 asyst) i notując swój najlepszy sezon w barwach Realu Madryt. Zakończył go efektownie zostając wybranym najlepszym graczem finału Ligi Mistrzów (nagrodę wręczył mu Sir Alex Ferguson). Wprawdzie nie wpisał się na listę strzelców, lecz był architektem bramki Bale’a dającej prowadzenie Królewskim. To także zawodnik nietykalny, choć jest długa kolejka chętnych na jego usługi. Miejmy nadzieję, że mimo kuszących propozycji Ángel zostanie w Madrycie i w kolejnym sezonie jeszcze poprawi tegoroczne osiągnięcia.
Gdyby pod koniec 2013 roku ktoś mi powiedział, że pod niebiosa będę wychwalał Ramosa, zabiłbym go śmiechem. Sergio był rozkojarzony, grał fatalnie, a jego koszmarne błędy i nonszalanckie zagrania kosztowały fanów Realu wiele nerwów, o stracie punktów nie wspominając. Dzisiaj mało kto o tym pamięta, bo przecież jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Wszystko się zmieniło w roku 2014. Sergio wreszcie ustabilizował formę, a Królewscy zaczęli wygrywać mecz za meczem. Nie wyszło mu tylko jedno spotkanie, niestety bardzo ważne, z Barceloną na Bernabéu. To po jego błędzie i czerwonej kartce wszystko się posypało, a osłabiony Real przestał wierzyć i przestał walczyć. Ramos jeszcze zawalił bramkę w przegranym spotkaniu z Celtą, ale wtedy było widać, że drużyna odpuściła Ligę więc to nie miało znaczenia. Zresztą wtedy Sergio już był wielki, a wielkim się więcej wybacza. Obrońca w 4 meczach z rzędu strzelał bramki, co zdarza się niezwykle rzadko, do tego był filarem obrony Los Blancos. 26 kwietnia rozpoczął strzelanie w meczu z Osasuną, potem był rewanż z Bayernem w Monachium i jego dwa wspaniałe gole po stałych fragmentach. potem ligowe trafienie z Valencią i wreszcie gol z rzutu wolnego w Valladolid, którego nie powstydziłby się sam Ronaldo. 5 goli w ciągu 11 dni! A potem ten najważniejszy, strzelony w samej końcówce meczu z Atlético, ratujący skórę Casillasowi i otwierający drzwi do upragnionej Décimy. Może to za mało na Złotą Piłkę, bo tu trzeba równej formy przez cały rok (a poza tym Cristiano rozegrał wybitny sezon), lecz kto wie… Tak czy inaczej wkład Sergio w ostateczny sukces Realu Madryt jest niepodważalny, a te kilka spotkań ustawiło zawodnika na resztę życia. Teraz już nikt nie pamięta o karnym posłanym w kosmos rok temu w półfinale – Sergio wziął srogi rewanż na Bawarczykach, a potem na deser załatwił Realowi dziesiąty Puchar. Jeśli w 2013 roku ten zawodnik mnie mocno irytował, teraz nie oddałbym go za żadne pieniądze. Może nie jest ideałem, ale jest wielki. Chapeau bas.
Ángel Di María zaczynał podobnie jak Ramos. Nie był w formie i przespał pierwsze miesiące rozgrywek. Biegał jak zawsze szybko, ale trochę jak jeździec bez głowy – z jego rajdów nic nie wynikało, a celność podań Argentyńczyka pozostawiała wiele do życzenia. Ancelotti trochę poprzestawiał drużynę i znalazł dla Ángela nowe miejsce na boisku. Jako ofensywny pomocnik sprawdził się znakomicie, zaś jego systematyczna praca wreszcie zaczęła przynosić efekty. W meczach z Barceloną był nie do zatrzymania. Na Bernabéu wypracował Benzemie trzy czyste sytuacje, z których ten dwie zamienił na bramki. W finale Copa del Rey Di María sam strzelił pierwszego gola, aktywnie uczestnicząc w kreowaniu gry Królewskich. Błyszczał już do samego końca rozgrywek, ostatecznie zostając najlepszym podającym w lidze hiszpańskiej (zgromadził 17 asyst) i notując swój najlepszy sezon w barwach Realu Madryt. Zakończył go efektownie zostając wybranym najlepszym graczem finału Ligi Mistrzów (nagrodę wręczył mu Sir Alex Ferguson). Wprawdzie nie wpisał się na listę strzelców, lecz był architektem bramki Bale’a dającej prowadzenie Królewskim. To także zawodnik nietykalny, choć jest długa kolejka chętnych na jego usługi. Miejmy nadzieję, że mimo kuszących propozycji Ángel zostanie w Madrycie i w kolejnym sezonie jeszcze poprawi tegoroczne osiągnięcia.