LACUNA COIL
Broken Crown Halo
2014
Mediolańska formacja grająca gothic metal wydała niedawno swój 7 album. Wprawdzie daleko Włochom do popularności Evanescence czy Within Temptation, ale nie można powiedzieć, że są grupą nieznaną – w USA, gdzie naprawdę trudno się przebić, dwa poprzednie krążki kapeli dotarły do drugiej dziesiątki listy Billboardu, a to już całkiem nieźle jak na rodzaj wykonywanej muzyki. Ten najnowszy, Broken Crown Halo specjalnie od nich nie odstaje. To nadal ciężkie, mroczne granie z nawiedzonym wokalem Cristiny Scabbii uzupełnianianym często przez współzałożyciela kapeli, Andreę Ferro. Obydwoje podzielili się utworami, lecz ich dwugłos jest dość charakterystyczny dla Lacuna Coil. Zapytana o nowy krążek Cristina powiedziała: „To filmowa płyta, która mogłaby stanowić soundtrack do naszych współczesnych czasów. To mroczna wizja niedalekiej przyszłości, kiedy kwestia przeżycia staje się drugą naturą człowieka, a klęska jest nieunikniona.” Brrrr, strach się bać normalnie. Same tytuły utworów mogą przerazić: Zombies, Niewolnik światła, Umrzyj i powstań, Ofiary, Cybernetyczny sen…
Jeśli jednak pominąć warstwę literacką, Włosi nie mają zbyt wiele do zaoferowania. O ile początkowo słuchałem tego z zainteresowaniem, to po 20 minutach zacząłem ziewać z nudów. Zrobione na jedno kopyto utwory zlewają się w jedną ciężkostrawną masę i chwała temu, kto dotrwa do końca płyty. A warto, bo tam właśnie jest ballada One Cold Day, najlepszy kawałek w zestawie. Nie zmienia to faktu, że trudno się zachwycić pojedynczymi utworami, które giną w szarej masie. Kompletny brak wyrazistości to główna wada Broken Crown Halo. Zespół stoi w miejscu, nie rozwija się, więc choć gra całkiem poprawnie i wszystko brzmi jak należy – nie bardzo jest czego słuchać. Chyba tym razem o sukces będzie trudno…
Jeśli jednak pominąć warstwę literacką, Włosi nie mają zbyt wiele do zaoferowania. O ile początkowo słuchałem tego z zainteresowaniem, to po 20 minutach zacząłem ziewać z nudów. Zrobione na jedno kopyto utwory zlewają się w jedną ciężkostrawną masę i chwała temu, kto dotrwa do końca płyty. A warto, bo tam właśnie jest ballada One Cold Day, najlepszy kawałek w zestawie. Nie zmienia to faktu, że trudno się zachwycić pojedynczymi utworami, które giną w szarej masie. Kompletny brak wyrazistości to główna wada Broken Crown Halo. Zespół stoi w miejscu, nie rozwija się, więc choć gra całkiem poprawnie i wszystko brzmi jak należy – nie bardzo jest czego słuchać. Chyba tym razem o sukces będzie trudno…