Trudno zrozumieć to, co się wydarzyło dzisiaj na Allianz Arena w Monachium w drugim półfinałowym meczu Ligi Mistrzów z Bayernem. Real Madryt upokorzył Bawarczyków wygrywając 4-0 i pewnie awansował do upragnionego finału w Lizbonie. Wprawdzie całe madridismo wierzyło w awans, ale liczono na remis lub jednobramkową porażkę premiującą Królewskich, którzy przecież nigdy dotychczas w Monachium nie wygrali. Jednak każda seria ma swój koniec – po odprawieniu z kwitkiem Schalke 04 Gelsenkirchen i Borussii Dortmund, zawodnicy Carlo Ancelottiego w imponującym stylu pokonali kolejną niemiecką przeszkodę, tę pozornie najtrudniejszą – Bayern pod wodzą króla tiki-taki Pepa Guardioli. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, a pobite w Bundeslidze rekordy strzeleckie nic nie znaczyły wobec świetnie ustawionego Realu. Jedyne, czym Niemcy zaimponowali, to przedmeczowa oprawa spotkania. Prezes Rummenigge zapowiadał, że nawet drzewa będą płonąć, lecz obiecywana wizyta w piekle okazała się niebiańskim spacerkiem, a jeśli drzewa płonęły, to tylko ze wstydu nad grą piłkarzy z Monachium. Może aż tak nie dziwi wygrana Królewskich, ale jej rozmiar już tak. Pewny siebie Bayern, który miał dominować w Europie przez wiele lat, który zaledwie rok temu upokorzył wielką Barcelonę wbijając jej aż 7 bramek, dzisiaj został zmiażdżony przez madrytczyków. Bawarczycy w dwumeczu stracili 5 bramek nie potrafiąc strzelić żadnej! Casillas nie miał zbyt wiele pracy, a posiadanie piłki i tysiące podań znowu nie przełożyły się na klarowne sytuacje bramkowe. Guardiola nie odrobił pracy domowej – zagrał identycznie jak w Madrycie, gdzie Real wykorzystał tylko jedną z kilku sytuacji. Dzisiaj był znacznie skuteczniejszy i bezlitośnie wypunktował rywala. Z kolei Ancelotti wręcz przeciwnie – nie tylko odrobił lekcję, ale wyciągnął wnioski z dortmundzkiej katastrofy i pozwolił nam o niej zapomnieć.
Właściwie można by powtórzyć to, co pisałem o spotkaniu sprzed tygodnia. Bawarczycy zaatakowali z furią od pierwszych minut, ale mimo optycznej przewagi nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Ikera. Tymczasem pierwszy kontratak Realu omal nie zakończył się golem, gdy po błędzie Neuera Bale z daleka uderzył do pustej bramki i tylko nieznacznie chybił. Po kwadransie gry Madryt uderzył po raz pierwszy – dośrodkowanie Modricia z rzutu rożnego na bramkę zamienił Sergio Ramos. 5 minut później powtórka z rozrywki – tym razem rzut wolny wykonał Di María, podanie przedłużył Pepe wprost na głowę Ramosa i Sergio podwyższył na 2-0. W ciągu 5 minut marzenia Bayernu legły w gruzach, a antybohater podobnego meczu sprzed 2 lat dzisiaj świecił pełnym blaskiem. Poza wynikiem na boisku nic się nie zmieniło – Niemcy dalej w sposób bezproduktywny atakowali, a Los Blancos perfekcyjnie bronili co chwila wyprowadzając groźne ataki. W 34 minucie kolejna perfekcyjna kontra, po której Bale idealnie obsłużył Cristiano Ronaldo, zaś Portugalczyk zdobył swą 15 bramkę w Lidze Mistrzów, ustanawiając nowy rekord rozgrywek. Mecz był rozstrzygnięty.
Druga połowa to spokojna gra Realu i uporczywe ataki gospodarzy walczących o honorowe trafienie. Było kilka okazji, jednak żadna na tyle groźna, by można było drżeć o wynik. Fakt, że Bayern – jedna z najbardziej bramkostrzelnych drużyn w Europie, nie zdobył ani jednego gola, wystawia znakomite świadectwo obronie Królewskich. Guardiola po raz kolejny przekonał się, że tiki-taka to nie wszystko. Posiadanie piłki musi prowadzić do tworzenia sytuacji bramkowych, inaczej to tylko sztuka dla sztuki. Bezradność Bawarczyków wykorzystał w 89 minucie Ronaldo wbijając ostatni, czwarty gwóźdź do trumny. Sprytnie wykonał rzut wolny z 20 metrów posyłając piłkę pod murem prosto do bramki zaskoczonego Neuera. Gol nr 16 w tej edycji Ligi Mistrzów. Czy ostatni – pokaże finał w Lizbonie. Warto dodać, że w tych rozgrywkach Królewscy ustanowili jeszcze jeden rekord – w 12 meczach zdobyli już 37 bramek, a mogą to osiągnięcie jeszcze poprawić. Trzeba też odnotować, że trafienie Cristiano Ronaldo było jubileuszowe – to gol nr 250 w jego 243 meczu w koszulce Realu. Imponujące! To zarazem trafienie nr 49 w obecnym sezonie, i po raz czwarty z rzędu Cristiano ma szansę przełamać baroerę 50 goli (poprzednie liczby to 53, 60 i 55). Portugalczyk jest w tej chwili ex aequo z Messim strzelcem nr 2 w historii Ligi Mistrzów – obaj mają po 67 bramek, przy czym w ostatnich 2 sezonach Messi strzelił 16 goli, a Ronaldo aż 28. Należący do Raúla rekord 71 trafień powinien zostać pobity w przyszłym sezonie.
Real Madryt rozegrał mecz perfekcyjny. Królewscy grali niezwykle mądrze, pozbawiając silnego przeciwnika jego atutów. Bayern mógł rozgrywać piłkę w strefie środkowej, napawać się jej posiadaniem, lecz pod bramką Casillasa był kompletnie bezradny wobec świetnego ustawienia gości. Nieco ponad 30% posiadania piłki wystarczyło madrytczykom do stworzenia kilku groźnych sytuacji i wykorzystania 4 z nich. Skuteczność imponująca. Pokonując wciąż urzędującego mistrza zawodnicy Ancelottiego zasłużyli na awans. Włoch w swoim pierwszym sezonie osiągnął to, co trzykrotnie nie udało się Mourinho: Real zagra w finale po raz pierwszy od 12 lat. Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, ten sezon jest wyjątkowo udany. Nic tylko bić brawo. Czy ktoś by w to uwierzył po beznadziejnym początku sezonu? Sam miałbym kłopoty…
Właściwie można by powtórzyć to, co pisałem o spotkaniu sprzed tygodnia. Bawarczycy zaatakowali z furią od pierwszych minut, ale mimo optycznej przewagi nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Ikera. Tymczasem pierwszy kontratak Realu omal nie zakończył się golem, gdy po błędzie Neuera Bale z daleka uderzył do pustej bramki i tylko nieznacznie chybił. Po kwadransie gry Madryt uderzył po raz pierwszy – dośrodkowanie Modricia z rzutu rożnego na bramkę zamienił Sergio Ramos. 5 minut później powtórka z rozrywki – tym razem rzut wolny wykonał Di María, podanie przedłużył Pepe wprost na głowę Ramosa i Sergio podwyższył na 2-0. W ciągu 5 minut marzenia Bayernu legły w gruzach, a antybohater podobnego meczu sprzed 2 lat dzisiaj świecił pełnym blaskiem. Poza wynikiem na boisku nic się nie zmieniło – Niemcy dalej w sposób bezproduktywny atakowali, a Los Blancos perfekcyjnie bronili co chwila wyprowadzając groźne ataki. W 34 minucie kolejna perfekcyjna kontra, po której Bale idealnie obsłużył Cristiano Ronaldo, zaś Portugalczyk zdobył swą 15 bramkę w Lidze Mistrzów, ustanawiając nowy rekord rozgrywek. Mecz był rozstrzygnięty.
Druga połowa to spokojna gra Realu i uporczywe ataki gospodarzy walczących o honorowe trafienie. Było kilka okazji, jednak żadna na tyle groźna, by można było drżeć o wynik. Fakt, że Bayern – jedna z najbardziej bramkostrzelnych drużyn w Europie, nie zdobył ani jednego gola, wystawia znakomite świadectwo obronie Królewskich. Guardiola po raz kolejny przekonał się, że tiki-taka to nie wszystko. Posiadanie piłki musi prowadzić do tworzenia sytuacji bramkowych, inaczej to tylko sztuka dla sztuki. Bezradność Bawarczyków wykorzystał w 89 minucie Ronaldo wbijając ostatni, czwarty gwóźdź do trumny. Sprytnie wykonał rzut wolny z 20 metrów posyłając piłkę pod murem prosto do bramki zaskoczonego Neuera. Gol nr 16 w tej edycji Ligi Mistrzów. Czy ostatni – pokaże finał w Lizbonie. Warto dodać, że w tych rozgrywkach Królewscy ustanowili jeszcze jeden rekord – w 12 meczach zdobyli już 37 bramek, a mogą to osiągnięcie jeszcze poprawić. Trzeba też odnotować, że trafienie Cristiano Ronaldo było jubileuszowe – to gol nr 250 w jego 243 meczu w koszulce Realu. Imponujące! To zarazem trafienie nr 49 w obecnym sezonie, i po raz czwarty z rzędu Cristiano ma szansę przełamać baroerę 50 goli (poprzednie liczby to 53, 60 i 55). Portugalczyk jest w tej chwili ex aequo z Messim strzelcem nr 2 w historii Ligi Mistrzów – obaj mają po 67 bramek, przy czym w ostatnich 2 sezonach Messi strzelił 16 goli, a Ronaldo aż 28. Należący do Raúla rekord 71 trafień powinien zostać pobity w przyszłym sezonie.
Real Madryt rozegrał mecz perfekcyjny. Królewscy grali niezwykle mądrze, pozbawiając silnego przeciwnika jego atutów. Bayern mógł rozgrywać piłkę w strefie środkowej, napawać się jej posiadaniem, lecz pod bramką Casillasa był kompletnie bezradny wobec świetnego ustawienia gości. Nieco ponad 30% posiadania piłki wystarczyło madrytczykom do stworzenia kilku groźnych sytuacji i wykorzystania 4 z nich. Skuteczność imponująca. Pokonując wciąż urzędującego mistrza zawodnicy Ancelottiego zasłużyli na awans. Włoch w swoim pierwszym sezonie osiągnął to, co trzykrotnie nie udało się Mourinho: Real zagra w finale po raz pierwszy od 12 lat. Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, ten sezon jest wyjątkowo udany. Nic tylko bić brawo. Czy ktoś by w to uwierzył po beznadziejnym początku sezonu? Sam miałbym kłopoty…