
Spotkanie zaczęło się od ataków gospodarzy i spokojnej wymiany podań gości, ale mimo optycznej przewagi Borussia nie stwarzała sytuacji. Tę pierwszą wypracował Real – w 16 minucie po dośrodkowaniu Coentr?o Łukasz Piszczek zagrał ręką i sędzia wskazał na jedenastkę. Pod nieobecność Ronaldo do piłki podbiegł Di María, uderzył słabo i czytelnie więc Weidenfeller nie miał kłopotów z obroną. Przy strzale Argentyńczyk się poślizgnął, ale to go nie tłumaczy. Chwilę później po drugiej stronie w idealnej sytuacji przestrzelił Mychitarian. Od tego momentu Real przestał istnieć na boisku. W 24 minucie po fatalnym błędzie Pepe Marco Reus strzelił gola numer 1. Kilka minut później drużynę uratował Casillas, a w 37 minucie po kolejnym karygodnym błędzie, tym razem Illarramendiego, piłkę przejął Lewandowski, uderzył w słupek, a skutecznie dobił ponownie Reus. Zrobiło się 2-0, a zdenerwowani zawodnicy Realu popełniali kolejne błędy. Do przerwy nic się zmieniło i spanikowani Królewscy poszli uspokoić głowy. W pierwszej połowie madrytczycy nie grali w piłkę, zaprezentowali się znacznie gorzej niż w meczu sprzed 3 dni. To najgorsze 45 minut Realu w 2014 roku. Smutno było patrzeć na grę jednego z kandydatów do wygrania rozgrywek. To kompromitujący występ drużyny Ancelottiego, która była gorsza od rywala w każdym aspekcie gry.
Po zmianie stron niemrawego Illarrę zastąpił Isco, a Real zaczął z zupełnie innym nastawieniem. Zaatakował i w 48 minucie dobry strzał oddał Gareth Bale. To pierwszy groźny strzał Blancos w tym spotkaniu (nie licząc rzutu karnego) i… ostatni. Po kwadransie Borussia odzyskała inicjatywę, a madrytczycy znów byli bezradni. W 65 minucie Rues w idealnej sytuacji trafił w słupek, chwilę później dwa strzały Mychitariana świetnie wybronił Casillas, na którego przedpolu co chwila było gorąco. Królewscy byli słabi z przodu, ale bronili się skutecznie i wynik już nie uległ zmianie. Los Blancos ostatecznie awansowali do półfinału Ligi Mistrzów, jednak z taką grą nie mają tam czego szukać. Zawodnicy Borussii byli dwa razy szybsi i przebiegli 10 km więcej. Co najważniejsze, stanowili monolit – drużynę zgraną i rozumiejącą, że nowoczesny futbol nie polega na prowadzeniu piłki, tylko jej rozgrywaniu, a do tego potrzebna jest nienaganna technika i boiskowa inteligencja. W tym aspekcie milionerzy z Hiszpanii wyglądali jak nowicjusz. Nie napiszę, że przed Ancelottim dużo pracy, bo miał już wystarczająco dużo czasu, by chłopaków nauczyć gry i wpoić pewne schematy. Dzisiaj Królewscy pokazali, że nie są solidną drużyną i nigdy nie wiadomo, jak zagrają – czy na boisko wyjdzie bezlitosny i skuteczny Dr. Jekyll, czy niemrawy i wystraszony Mr. Hyde. Bez Cristiano Ronaldo dzisiaj byli kompletnie bezradni. Taka gra może wystarczyła na Real Sociedad San Sabastian, ale na czołówkę europejską już nie. Z drugiej strony trzeba pochwalić Borussię, która z honorem żegna się z rozgrywkami (podobnie jak Real rok temu – wtedy też w rewanżu zabrakło tylko 1 bramki i kilku minut meczu). Zostawiając na boku narzekania trzeba odnotować, że Real Madryt wykonał plan i po raz 4 z rzędu awansował do półfinału Ligi Mistrzów. To nie zaspokaja ambicji Madrytu, ale cieszmy się tym, co jest, i miejmy nadzieję, że to był tylko wypadek przy pracy i z tej porażki trener wyciągnie odpowiednie wnioski.
Udostępnij